posągowi przystoi. Jeżeli Trzy zimy są zadziwiającym ćwiczeniem wyobraźni, uprzedzającej przyszłe wydarzenia realne i mityczne - można by powiedzieć, że Trzy zimy pełnią niejako funkcję owego sławetnego przeglądu ważniejszych wydarzeń naszego życia, przeglądu jakiego dokonywać ma człowiek umierający, tyle że ta rewia zostaje tu przeniesiona we wczesną młodość i dotyczy nie rzeczy minionych, tylko przeczuwanej, możliwej, groźnej i pociągającej zarazem przyszłości - jeśli wyobraźnia odbywa tu wycieczki w różne strony, to nie może też rzecz jasna zabraknąć wyprawy na cmentarz.
Gdy myślę o „Posągu małżonków” przypomina mi się - prawem kontrastu - wiersz Eichendorffa „Im Abendrot” (do którego napisał muzykę Ryszard Strauss; pieśń ta zamyka cykl „Czterech ostatnich pieśni”).
„Im Abendrot” („W zorzy wieczornej” dosłownie) to wiersz o starości dwojga ludzi, którzy przeżyli ze sobą wiele lat. Ich starość jest kresem wędrówki, znużeniem, które przeradza się w medytację nad tym, co minęło i tym, co jest („jeszcze tylko dwa modrzewie senne stoją w powietrzu pełnym zapachów”).' Medytacja, pogrążenie w łagodnej ciszy wieczoru, prowadzi do tak głębokiego spokoju, że w ostatniej linijce pojawia się pytanie „Ist das etwa der Tod?” („może to śmierć już”). Eichendorff zaciera granicę między ciszą medytacji i ciszą śmierci. Tak samo muzyka Straussa postępuje od nasyconej pełni aż do elegijnego wyciszenia, do milczenia.
U Eichendorffa jest zmierzch życia, pokój; dwoje ludzi stapia się z sobą tak mocno, że mogą się oboje skryć w zaimku „my”. („Przez cierpienie i radość szliśmy razem, trzymając się za ręce”, a „teraz nastąpił kres wędrówki, przed nami cicha ziemia, wokół nas doliny, nadchodzi mrok”).
Zupełnie inaczej u młodego Miłosza. „Posąg małżonków” nie całkiem jeszcze jest z marmuru, dopiero się staje, dopiero kamienieje. Jeszcze nie ucichły namiętności, jeszcze nie ustały spory, jeszcze nie umilkły pytania. Czymże to wszystko było, jest i będzie. [...] Z krzykiem, z bezwładną w wąskich rękach trwogą / spadałaś w studnię, gdzie popiół panuje. [...] Gdzież jesteś, w jakiej mieszkasz dawnej toni, / miłości, na dno jakich schodzisz wód, / kiedy już ust ucichłych naszych lód / płomieniom boskim przystępu nie broni?
Co prawda twoja pierś przecięta / dłutem snycerza o świtania gniewie / o cieniach wiosen odtąd nie pamięta — lecz nie całkiem wierzymy w to zapewnienie. Pamięta o gniewie ten wiersz, jest jak miłosna kłótnia przeniesiona w zaświaty; uroda wiersza bierze się właśnie z niewygaszonego konfliktu, z uwiecznionego sporu. Musieli być młodzi ci małżonkowie, musieli buntować się przeciwko zbyt wczesnej śmierci, nie dotarli do cichych dolin Eichendorffa, do pokoju wieczornej medytacji. Młodzi umarli próbują się pogodzić z wiecznym spokojem, chciałoby się powiedzieć, że nadrabiają miną, gdyby to określenie mogło mieć jeszcze zastosowanie w ich sytuacji.
Dlatego też wiersz nie jest „zrozumiały”. Czy może być zrozumiały spór dwojga kochanków (bo i to podejrzewamy — że nad tym grobem na próżno by szukać świadectwa ślubu) dochodzący do nas spod marmurowej płyty?
Słyszymy piękne zdania: A ty mnie wiodłaś jak anioł Tobiasza t na rdzawe, smutne lombardzkie moczary, inne okruchy podziemnej rozmowy nie przebijają się przez granicę życia i śmierci. Milcząca mija noc i kogut pieje — w tej linii kryje się może nawet nadzieja, że zły sen skończy się razem z pianiem koguta.
Dopiero końcowa — piękna — garsteczka śniegu przynosi uspokojenie. Dopiero ona, garsteczka śniegu, spokrewnią odrobinę dwa wiersze, Eichendorffa i Miłosza, zasłuchanych w ciszę małżonków z gniewnymi kochankami. Może się spotkają.
Adam Zagajewski
121