Do ciebie, słyszącego głosy niemych chórów, zgiętego nad smutnemi ołtarzami Pana w wiejskim, dusznym kościele, do ciebie, o mściwy, piszę ten list, prefekcie, burzo zapomniana.
Już włos gładko sczesany spływa siwym strąkiem na kark przecięty blizną po cielesnych mieczach, już wzrok twój fanatyczny jest martwym skowronkiem zabitym w ogniu świata, któremu zaprzeczał.
Twoje usta śnię często. Ich grymas niesławny długo uczył pogardy wszystkiego prócz zgonu.
Dziś ja, uczeń, poznałem nicość form powabnych, i otośmy już obaj z jednego zakonu.
Góry ciemne jak irys w trawie mokrych sadów, oczy kobiet, ich uścisk w mgle zbielałej nocy na popiół, na płyn cierpki pełen skrytych jadów zamieniałeś, tnąc słowem z dawidowej procy. Wesele ciał, złączonych z wodami i ogniem, górą lecących ptakiem, rybą mknących dołem, nienawiścią paliłeś, aż'sczerniałe głownie spadły w noc, a noc była dla ciebie — kościołem.
Ziemia drży, drzewo milknie, kiedy stąpa prawy, ale wiek nazbyt grzeszny świętego nie zrodzi — tak uczyłeś, a miasta strumień wrzące] lawy zgasi i żaden Noe nie ujdzie na łodzi.
0 światło potępienia, o wieczną zatratę modliłem się wtedy, a ręce skrzydlate czułem w każdym powiewie muskającym twarz.
Ty, dzieła swoich nauk zawsze nieświadomy,
w starej sutannie lecąc nad ziemi ogromy na ludzkie czyny ciemny upuszczałeś płaszcz.
Dojrzałem, moje ciało jest czułą kołyską
dla mocy, w których płaczu zawiera się wszystko,
leżą w pięknem posłaniu i miłość i głód.
Wiatr swobodnych poranków we włosach powiewa
1 jabłko, ciężkie jabłko, sen rajskiego drzewa toczy się, potrącane końcem lekkich stóp.
I jest szum, przypływ morza dotychczas nieznanego, morza nicości. Pod białą pianą jego utonęły zwierzęta i lądy.
Ciesz się, triumfatorze. Obu przyjęło morze.
W jego głosie zagłady grzmią trąby.
Pogodzeni jesteśmy po długiem skłóceniu, wiedząc, że z szczęścia ludzi kamień na kamieniu nie zostanie.
Ziemia usta rozewrze, w jej dudniącej katedrze chrzest odbiorą ostatni poganie.