72 Nieuchwytna uniwersalność O samotności podmiotu moralnego 73
może nawet niemożliwe do spełnienia; standard pokrewny utop, O samotności podmiotu moralnego
która każde rzeczywiste dokonanie pozostawia daleko w tyle i spr
wia, że żadne osiągnięcie nigdy aktora w pełni niezadowoli. j;i Nie ma więc standardów uniwersalnych, gdy o moralność idzie. Nie Nie ma też powszechności u drugiego krańca troski, w punk(ma co oglądać się za siebie, przypatrywać się temu, co inni — „tacy jak
docelowym podjętej już i sprawowanej odpowiedzialności; i sprzeczja” robią. Nie ma co przysłuchiwać się temu, co powiadają, że robią
byłoby z odpowiedzialnością, gdyby wyobrażać sobie „upowszecalbo robić powinni — po to, by samemu iść za ich przykładem, robić nienie” jako pożądany rezultat jej sprawowania/Żauważmy przet^ co oni, czuć się rozgrzeszonym z nierobienia niczego innego (szcze-wszystkim, że odpowiedzialność za Drugiego Człowieka sama przgólnie tego, na co inni, „tacy jak ja”, by się nie zdobyli) i zasypiać snem się nie ma „celu” ani „przyczyny”; odpowiedzialność nie jest Wsprawiedliwego. Przypatrujemy się wprawdzie, przysłuchujemy — ale tworem „woli” ani „decyzji”; nie jest czymś, co nie istnieje, jeśli sięjpie znajdujemy w tym jakoś rozwiązania naszych kłopotów, a zwłasz-nie postanowiło ponosić; to raczej czysta niemożliwość nieponoszer^za rozwiązania radykalnego. Wskazywanie palcem na innych — „oto, odpowiedzialności za Innego stanowi o mojej moralnej wydolnoś^o ludzie robią”, „oto, jak się sprawy tnają” — nie ratuje mnie przed Ale naginania przedmiotu mojej odpowiedzialności do standardó^ocną bezsennością i dniem pełnym wątpliwości i wyrzutów. Gdy jakie sam sobie stawiam, zawładnięcia jego wolą, postawienia go pcdowiodę, że „zrobiłem, co do mnie należy”, sędzia prawdopodobnie się moją komendę, upodobnienia jego cech do moich — a zatem ogolociCZepi, ale nie przerwie deliberacji ta niewidzialna ława przysięgłych, cenią go z jego własnej odpowiedzialności, która stanowi o je&tórą, nie mogąc tym razem na nikogo wskazać palcem, nazywam odmienności, o jego wyjątkowości — z pewnością nie mogę uznać|moim sumieniem”. „Obowiązek nas wszystkich” — o którym wiem, idealny rezultat podjętej przeze mnie odpowiedzialności; nie mogę(nje wygląda mi jakoś na to samo, co moja odpowiedzialność, którą tego wszystkiego zmierzać, jak do celu, nie popadając w konflikt zsyłko czuję19. Chciałbym szczerze pozbyć się tej — toczącej, jak robak właśnie za Drugiego Człowieka odpowiedzialnością, a więc nie trzewia — odrazy do samego siebie, którą jedni nazywają poczuciem rzucając postawy moralnej. Stosunek moralny nie polega na fuiwiny, inni grzechem. Ludzie dobrej woli i pełni współczucia mówią mi, partnerów, utożsamieniu się ich ze sobą — ani na tym, że ob£e pozbędę się na zawsze udręki, jeśli tylko nauczę się na pamięć zgodnie podporządkują się czemuś trzeciemu (jakiejś bezosobowprzepjsów poprawnego postępowania. Inni znów powiadają, że nie ma zasadzie, której „każdy” „w podobnych przypadkach” podporzą::
kować się powinien). Nie polega on na rozpuszczaniu? mojej ofc ,, Sytuacjęi w jakiej nie jest * nękarlym pr2ez skrUpuly, „wo wprawdzie
powiedzialnosci 1 odrębności mojego partnera we wspólnym Standa5siągnąć. Co więcej: wszyscy ją osiągamy, i trwamy w niej większość czasu. Ale
dzie, który unicestwi indywidualność każdego Z nas (a Są takiąLwiększość czasu” spędzam^ poza obrębem działania moralnego — na obszarze,
standardami i zasada wzajemności i zasada jednakowego traktowktórym rządzi konwencja i etykieta i w którym wystarczy poruszać się wedle skodyfi-
nia, i zasada zrównoważonej wymiany), kespołowość moralna jest iSowanych 1 iatwych do nauczenia się wskazówek, pamiętając o tym tylko, by nic
face-a-face sans intermediaire”, a nie czymś takim, czego poszukiw#aruszyć Pr*“atne«° •»““ innych ludzi’1 oczywistym, że s,ę o tym parnia
c , . ą, , . ■ . s— a więc odwracając demonstracyjnie oczy i pokazując, ze się innym me patrzy
mozotowie poplatonscy. nie taką komunią, W której podmioty moraw twarz. Reszta czasu jednak, upływa w warunkach „naładowanych moralnie” — i wte-ne toną, topiąc się we wspólnym dla Wszystkich I ideale; nie takifdy zdani jesteśmy na siebieJ Można wskazać na to, że mowa tu o „reszcie”, a więc „nous”, „qui, tournee vers le soleil intelligible, vers la verite, setpi sytuacjach względnie marginesowych; a jednak nawet jeśli są one marginesowe, to 1’autre a cóte de soi, et non pas en face de soi”18, j k tych sytuacjach właśnie — jak w cieplarni — jaźń moralna kiełkuje, rozwija się
.A i i i dojrzewa, kwitnie lub więdnie; pomyślmy o podobnie krańcowych z egzystencjalnego
- jpunktu widzenia sytuacjach śmierci, miłości i narodzin — i o tym gigantycznym snopie
18 E. Levinas, Le temps et 1’autre, Presses Universitaires de France 1979, ss. 88-Sświatła, jakie rzucają one na wszystkie inne, o wiele bardziej codzienne, zdarzenia.