41
ńi przedziera sig przez zarośla i niskim brzegiem zbliża sig do wody: ź zasadzki wychylają sig Polanie odziani w skóry niedźwiedzie, z lukami napigtemi, z oszczepami naprzód pochylonemi; kilkanaście strzał świsnglo przez powietrze, spłoszone jelenie pierzchają, ale zdobycz nie ujdzie, bo łowcy doganiają rannych jeleni i ubijają je oszczepami. Okrzyk radości dolatuje po Wiśle do niedalekiego nadbrzeżnego sioła, a za chwilg wyprawa wraca ze zdobyczą na czółnach witana gwarem dziatwy nad brzegiem zebranej. Na wieść o powrocie łowców sioło zaczyna sig krzątać; podnosi sig starzec, co krzemiennemi narzgdziami skrobał i gładził brzechwy do strzał, pałąki do łuków; spoczgła spracowana rgka drugiego, który krzemien-nem dłutem żłobił ogromną klodg sosniny na czołno przeznaczoną. Wybiegają niewiasty z niemowlgtami na rgku, a z drugiej strony sioła wychyla sig z lasu grono dziewic wracających z koszami pełnemi owoców dzikich i orzechów. Płyniemy dalej. Na krawgdzi ośnickićj kgpy dostrzegamy jakiegoś samotnika siedzącego nieruchomo z wzrokiem w wartkie nurty zatopionym, jakby rozpamiętywał podobieństwo dni życia unoszonych przez czas do wód ciekących ku morzu niepowrotnie. Zbliżamy sig — nasz samotnik marzyciel wytężył wzrok nie w przeszłość, ani w przyszłość, ale poprostu na pławik leżący na wodzie; pławik zaczyna drgać, snadź ryba chwyta pongtg na wgdce; na raz pławik stawa i równocześnie niknie pod wodą; jakaś wigksza ryba silniejszą była od wątłego przyrządu rybackiego i uniosła z sobą trudy i nadziejg śmiertelnika. Nie-zrażony niepowodzeniem dobywa drugiej wgdki, przywiązuje ją, z niejakiem zadziwieniem rozeznajemy, że to wgdka krzemienna.
Świst maszyny na parowcu budzi nas i odrywa myśl od dalekiej, bardzo dalekiej przeszłości; przybijamy do przystani płockiej; służba wynosi nasze tłumoczki na przystań; czyż i marzenia mamy zabrać z sobą, czy lepiej zostawić je na pokładzie?
Rzuć je w wodg, niech sobie popłyną szukać drugich
zbiorów Biblioteki Głównej AGH http://www.bg.agh.edu.pl/