110 Pożytki z. różnorodności
osamotniona, a osobliwości, z którymi ma do czynienia, stają się coraz bardziej pośrednie, ukryte i nie rzucają się tak w oczy jako wybryki natury, jak ludzie, którzy są przekonani, że pochodzą od walabii albo, że może ich zabić krzywe spojrzenie, lokalizacja tych osobliwości i opisanie ich kształtu może okazać się trudniejszym, niemniej jednak koniecznym zadaniem. Wyobrażanie sobie różnicy (nie w sensie jej wykreowania, lecz uwidocznienia) pozostaje umiejętnością, która jest nam wszystkim potrzebna.
* * *
Celem, do którego tu zmierzam, nie jest jednak obrona prerogatyw jakiejś przaśnej Wissenschaft, której patent na badanie kulturowej różnorodności, jeśli go w ogóle posiadała, dawno już wygasł. Moim celem jest wykazanie, że w moralnej historii świata (sama historia oczywiście nie jest niczym innym, jak moralnością) doszliśmy do takiego punktu, który zobowiązuje nas do zmiany sposobu myślenia o różnorodności. O ile poważnie różniące się od siebie sposoby podejścia do życia zamiast poddawać się szufladkowaniu, zamykaniu w przestrzeniach społecznych o określonych konturach, faktycznie ulegają wymieszaniu na kiepsko zdefiniowanych obszarach, przestrzeniach społecznych, których kontury są nieustalone, nieregularne i trudne do zlokalizowania, to pytanie, jak radzić sobie z prawdziwą łamigłówką ocen wynikającą z tych niewspółmiemości zwraca nasza uwagę na całkiem inny aspekt sprawy. Porównywanie krajobrazów i martwych natur to jedna rzecz; zestawianie panoram i kolaży to coś zupełnie innego.
To, że dzisiaj mamy do czynienia z wielkim kolażem, w środku którego sytuuje się coraz wyraźniej nasze życie, staje się dla wszystkich widoczne. Nie chodzi jedynie o wieczorne wiadomości, gdzie zabójstwa w Indiach, bombardowania w Libanie, zamachy stanu w Afryce i strzelanina w Ameryce Śród-kowej wstawione są między niewiele bardziej czytelne dla widza lokalne katastrofy, po których następuje poważna dyskusja na temat japońskich metod stosowanych w biznesie, perskich form namiętności czy arabskich stylów negocjacyjnych. Jest to także ogromna eksplozja przekładów, dobrych, złych i indyfe-rentnych z tamilskiego, indonezyjskiego, hebrajskiego i urdu oraz na te języki, dawniej uważane za marginalne i niezrozumiałe; migracja kuchni, ubiorów, umeblowania i dekoracji (kaftany w San Francisco, Colonel Sanders w Jogjakarcie, stołki barowe w Kyoto); pojawienie się tematów muzyki gamelanu w awangardowej twórczości, mity Indio w latynoskiej powieści, ilustracje z magazynów w afrykańskim malarstwie. Przede wszystkim jednak w sklepiku z jarzynami spotykamy osobę, która może z równym prawdopodobieństwem pochodzić z Korei, jak z Iowa, na poczcie kogoś pochodzącego z Algierii lub Owemii, w banku kogoś, kto może być równie dobrze z Bombaju, jak z Liverpoolu. Nie oparły się temu nawet wiejskie osiedla, gdzie podobieństwo może się lepiej oszańcować: meksykańscy farmerzy na południowym zachodzie, wietnamscy rybacy wzdłuż wybrzeży Zatoki, irańscy lekarze na środkowym zachodzie.
Nie muszę mnożyć przykładów. Każdy może odwołać się do doświadczeń z własnego otoczenia. Nie cała ta różnorodność jest równie ważna (kuchnia jogja pozostanie zawsze smaczna); równie nagląca (nie musimy czepiać się wierzeń religijnych człowieka, który sprzedaje nam znaczki pocztowe); nie cała też wyrasta z wyrazistego kontrastu kulturowego. To jednak, że świat we wszystkich swych lokalnych punktach coraz bardziej przypomina kuwejtski bazar, a coraz mniej angielski klub dżentelmenów (to tylko przykład skrajności - osobiście nie byłem nigdy ani tu, ani tu) wydaje się przygnębiająco pewne. Etnocen-tryzm polegający zarówno na myśleniu o innych w kategoriach „te gnidy”, jak i w kategoriach „błogosławieństwa kultury” może, lecz nie musi, pokrywać się zakresowo z rodzajem ludzkim; teraz jednak na ogół trudno jest umiejscowić jego centrum w wielkim natłoku skonfrontowanych ze sobą różnic. Les milieux są całkowicie mixtes. Nie tworzą, jak dawniej, Umwelte.