img122

img122



wiedzą, że potrafię zrozumieć to, co chcę. Dlaczego więc upieram się, że ich język jest mi obcy? Nie minął rok mojego pobytu wśród Dowayów, gdy usłyszałem, jak mówią o mnie „nasz biały”, i poczułem się dumny. Byłem pewien, że moje wysiłki na rzecz doskonalenia języka, choć niepełne i niedoceniane, odgrywały dużą rolę w „akceptowaniu antropologa”.

Ale łatwo mówić o tym wszystkim po fakcie. W owych lrzęch pierwszych tygodniach wiedziałem tylko, że zabrałem się do nauki języka, którego nie sposób się nauczyć, że Dowayów nie ma w wiosce, która tonie w deszczu, że czuję się słaby i potwornie samotny.

W takiej sytuacji, jak większość antropologów, szukałem ratunku w zbieraniu faktów. Jestem pewien, że mnogość konkretnych danych w monografiach antropologicznych wywodzi się nie z właściwej im wartości czy zainteresowania nimi naukowców, lecz z postawy: „gdy wątpisz, zajmij się konkretami”. Jest to w pewnym sensie podejście zrozumiałe. Naukowiec pracujący w terenie nie może zawczasu przewidzieć, co okaże się ważne. A skoro już zanotował jakieś dane w notesie, odczuwa silną niechęć do pominięcia ich w monografii, pamięta je bowiem jako przebywane w skwarze kilometry lub godziny spędzone na „urabianiu” ludzi. Nie sposób poza tym dokonać selekcji, nie mając spójnego obrazu tego, co się chce osiągnąć — a większość monografii antropologicznych pisana jest przez ludzi, którzy za cel stawiają sobie „napisanie monografii antropologicznej” i nic ponadto.

Wychodziłem więc każdego dnia wyposażony w tytoń oraz notes i w szale nieuporządkowanej aktywności mierzyłem krokami pola, kalkulowałem wydajność, liczyłem kozy. Miało to przynajmniej tę zaletę, że Dowayowie otrzaskali się z moimi dziwacznymi i niewytłumaczalnymi zachowaniami, ja zaś zacząłem poznawać ich imiona.

Sporo bzdur napisali ci, którzy ich pisać nie powinni, o tak zwanym „akceptowaniu antropologów”. Sugerowano nawet czasami, że tubylcy zaczynają postrzegać gościa odmiennej rasy i kultury jako osobę we wszystkim podobną do miejscowych. Tak niestety nie jest. W najlepszym razie może człowiek liczyć na to, że będzie traktowany jako nieszkodliwy idiota, którego obecność przynosi wiosce określone korzyści.

j Jest mianowicie źródłem pieniędzy i daje ludziom pracę. Punkt l zwrotny w moich stosunkach z tubylcami nastąpił po około trzech miesiącach, kiedy to naczelnik dał mi do zrozumienia, że chce odebrać pozostawioną do mojej dyspozycji chatę. Kwestia została w szczegółach przedyskutowana i przyznałem, że najlepszym rozwiązaniem byłoby wybudowanie własnego domostwa. Miało mnie to kosztować zawrotną sumę czternastu funtów szterlingów i pozwoliło zatrudnić syna specjalisty od obrzezań, który zaręczył o moich dobrych intencjach swojemu ojcu, bratu naczelnika, który z kolei nauczył mnie wielu rzeczy związanych z polowaniem, oraz siostrzeńca miejscowego uzdra-wiacza, który skontaktował mnie ze swoim wujem, i tak dalej. Mój samochód służył naturalnie jako lokalny ambulans i taksówka. Kobiety zawsze mogły pożyczyć ode mnie soli i cebuli. Miejscowe psy wiedziały, że mam miękkie serce, więc gromadziły się pod moją chatą, ku wściekłości Matthieu. Garncarze i kowale nigdy przedtem nie robili takich interesów. Moja obecność dodawała prestiżu naczelnikowi. Pilnował więc, abym wiedział o każdej uroczystości w okolicy i mógł zaoferować mu podwiezienie. Funkcjonowałem jako bank dla ludzi z małymi pieniędzmi i wielkimi oczekiwaniami. Ci, którzy potrzebowali części zamiennych do rowerów lub lamp, liczyli na moje pośrednictwo w dokonywaniu zakupów. Chorzy zaopatrywali się u mnie w leki.

Prawdą jest, że byłem też uciążliwy'. Przyciągałem do wioski obcych, na co patrzono niechętnie. Zamęczałem moich gospodarzy głupimi pytaniami i w dodatku nie rozumiałem odpowiedzi. Istniało też niebezpieczeństwo, że będę rozpowiadał o tym, co słyszałem i widziałem. Byłem niewyczerpanym źródłem towarzyskich niezręczności. Pewnego razu na przykład spytałem jednego z mężczyzn, czy musi powstrzymać się od kontaktów seksualnych przed polowaniem. Pytanie samo w sobie było całkiem w porządku, lecz w zasięgu słuchu znajdowała się akurat jego siostra. Oboje — i on, i ona — rzucili się biegiem w przeciwnych kierunkach, wydając głośne, jękliwe odgłosy. Przed paroma sekundami siedziałem w chacie, gawędząc z trzema mężczyznami. W mgnieniu oka chata opustoszała, został tylko mój asystent i złorzeczył, trzymając się za głowę. Ogrom obrazy moralności, której się dopu-

63


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
a Materialne - wszystko to co człowiek wytwarza (a szczególnie świadectwa minionych dziejów) ich war
Lachur zarys jezykoznawstwa ogolnego 0 bieskiego, za to wyróżniają dwa nieuchwytne dla Europejczyka
Lachur zarys jezykoznawstwa ogolnego 0 bieskiego, za to wyróżniają dwa nieuchwytne dla Europejczyka
t “Fakt, że potrafisz dostrzec to, co piękne, świadczy najlepiej o tym, że piękno tkwi także w
DSC01259 (3) r • MÓR będzie przy nas 1 da nam zrozumieć to, w co wierzymy. Przecież Jestcimy prześwi
Image002 26 Wyc/iowanie jako zwalczanie zdrowych in-sćynAtóu) życiowych Doktor SchrebeT nie wie, te
img022 (63) 346 Umberto Eco skromne i zrozumiale. To, co uderza w nim najbardziej, to obsesyjne opis
Untitled 6 Rączki dwie, nóżki dwie Mam dwie rączki, nóżki dwie, Robię nimi to, co chcę. Mogę kl
próbuje zrozumieć to, co istnieje, z perspektywy ostatecznych podstaw jego istnienia; Filozofia podm
że „częstokroć to co nowe bardzo szybko staje się przestarzałe, a to co stare jawi się jako nowe”, a
P1000026 •    mechanizm racjonowania zasobów - nie każdy może dostać to, co chce
DSC02799 52 ERYING GOFFMAN musi ona tak się zmobilizować, by w trakcie interakcji wyrazić to, co chc
miss o i :a wie czego chce! ■l.r zawsze to, co chce ■jr /icwczyny me ma zeczy niemożliwych, tfu »
Ja: *noszę to, co chcę* Policeman:
Etapy budowy systemu informatycznego dla przedsiębiorstwa To, co analityk zrozumiał. To, co opisywał

więcej podobnych podstron