Nigdy w życiu tak strasznie nie krzyknąłem jak wówczas:
— Zośka, wołaj ludzi!...
JKlamka ciężka” — kołacze mi w myślach i biegnę jak opętany przez korytarz. Wypada cała banda aktorów i statystów. Na wpół rozebrani otacząją mnie kołem, szarpią, cucą, chcą ze mnie bodąjby słowo jedno wydobyć. W tejże chwili, jak błyskawica, oświecił mi pamięć ojca głos i jego przekleństwo. Widzę naokół te gołe, wstrętne twarze, na których przed godziną taką radość przy moim niepowodzeniu czytałem; widzę cziyne strachem i zaokrąglone oczy, zaparty oddech w ich piersiach: widzów mam przed sobą. I ja, nąjnikczemniejszy człowiek na śadfigie — zaczynam grac^óram wyklętego syna. Język mi kołemutkwiTrbełkocę:.. Cżuję, że trzeba tylko wysiłku, chwilowej mocy, zerwania się krótkiego woli, by się opanować; lecz nie stać mnie na ten wysiłek, nie stać na to, by prawdę od urojeń, rzeczywistość od wyobraźni oddzielić. Coś jakby obuchem ciężkim uderza mnie po głowie: ciało będzie może ode mnie szczersze? Przytomności jednak nie tracę, rozum tylko własny gubię; instynkt aktora przecie ocalam. Wyrywam się z chciwych ciekawością dłoni, odskakuję w tył, podwijam się w sobie i padam na wznak. Mam jednak jeszcze tyle sił, by wagę dała rzucić tam, w stronę tych podłych, fascynujących mnie jak spojrzenie węża, oczu, w stronę tego błazna, co moją rolę objął. Słabe było bydlę: nie utrzymał mnie w ramionach. Już na pół tylko przytomny, padam jak kłoda na ziemię i toczę mu się pod nogi.
—Ali right — szepcze przeze mnie ten obłęd.
Takeśmy z ojcem moim swe ostatnie odegrali komedie40... “'" --
40 ostatnie odegrali komedie — słowo, „ostatnie” jest tu jednocześnie znakiem delimitagi tekstu: sygnalizuje zaJcończeme rozdziału. Zob. zakończenie rozdz. 3 („dokonało się! ), o („ Kelner, płacić!.. 9),7 („— Cześć poległym!9) itd.
Borowski skończył opowiadanie. Powstał z ławki cmentarnej i z głową zwieszoną, od wspomnień ciężką, począł się błąkać między mogiłami. Kunicki nie widział go, nie myślał o nim prawie: człowiek znikł, rozwiał mu się sprzed oczu. Miał niemal wrażenie, że oto z jednej z tych mogił powstał trup, dzieje mu swoje opowiedział i wraz z ostatnim wspomnieniem, ostatnie wydawszy tchnienie, zapaść się musiał w mogiłę.
I myśląc tak, patrzał w kraj pusty i dymny: w długie, smutne szeregi budowli za cmentarzem, w ostre zarysy kominów fabrycznych, wyrastających zza garbów ziemi jak nagie maszty. Nie było tu zieleni naokół, lecz ostra czerwień murów; zamiast murawy pył węglowy pokrył czarnym puchem faliste ugory. Ludzie tu jakby wymarli, ptak się nie odezwał, wrona nie zakrakała. Maszyny tylko gadały świstkami i suche dzwony zgrzytały. Nie milknący kołat młotów mierzył rozpaczliwie nudny czas, pełzający tak leniwie, jak te rozwłóczone na horyzoncie dymy.
Kunicki spojrzał na Borowskiego i wydało mu się, że w te martwe okolice spadł jakiś ptak z dalekich krajów, trzepocze chorymi skrzydłami i dusi się od węglowego pyłu. Nie pytał go, jak teraz żyje. Wszak wiedział dobrze? Znał to życie wielkomiejskie i zaprzepaszczone w nim egzystencje, wegetujące wspomnieniem minionych dni, czepiające się kobiet ostatnim pragnieniem życia.
Długie, smutne kominy patrzały martwo w dal pustą i niemą. Zastygłe i zimne w szarym świetle, kłębiły ciężkie ofiarne dymy żywych i kołaczących maszyn oraz martwych i niemych ludzi. Dusza tych istot ludzkich, wyklęta precz od