jest rzeczą nie mogącą mieć żadnej przyszłości, a gdyby mieć ją mogło, byłoby burzeniem ludzkiego społeczeństwa, nie zaś jego postępemPogwałcenie pobudki korzyści własnej — pobudki, która jest wyrazem jednostkowej autonomii człowieka — sprowadziłoby „rozprzężenie konieczne i osłabienie funkcji materialnych towarzyszące niepochyb-nie wszelkiemu burzeniu, któremu towarzyszy organiczna niemoc. Takie, powtarzam, dążenie nie zdolne jest się wynieść nad prostą zaprzeczność”74.
Traktaty Cieszkowskiego i Kamieńskiego były to dwie wielkie polskie mowy obrończe w nieustającym procesie przeciwko przemysłowej cywilizacji, w procesie przeciwko ekonomii. Obie dalekie były od bezwarunkowej pochwały teraźniejszości, od apologii realnegokapi-talizmu zachodniego, traktowanego li tylko jako przechodnia faza ewolucji społecznej. Zgodnie z historiozoficznym gustem epoki obrona cywilizacji wymagała wzniesienia się ponad doraźność i ponad wszelki partykularyzm: beneficjantem Wielkiej Obietnicy miała być ludzkość , upodmiotowiona, ludzkość in toto, choć zredukowana w wyobraźni do kręgu kultury europejskiej.
Nie było ważne, które pokolenie ujrzy ziemię obiecaną. Ważne było zaufanie do biegu dziejów powszechnych, do ich kierunku i ich < finalnego sensu odsłanianego przez filozoficzne a priori. Ważna była wiara, że ta cywilizacja, która jest dziełem ludzkiej chciwości, wynalazczości i pracy, ma w sobie, by tak rzec, instynkt moralny, który ją z każdego zboczenia naprowadza znów na tor właściwy.
Te dwa głosy mało komu ze współczesnych były znane i nawet I w polskiej kulturze umysłowej połowy XIX wieku znikome miałyl audytorium. Ale nam tu nie chodzi o ich popularność. Ojcze Na?*,| choćby pozostające w rękopisie, i Filozofia ekonomii materialneji przedstawiły maksymalną strategię obrony pracy cywilizacyjnej —I przez uświęcenie jejłaksjologii i celu w planie najszerszym, rozpiętymi na rusztowaniu uniwersalistycznej filozofii dziejów.
W obieg potoczny dostawały się zaledwie okruchy tej patetyczneji obrony, okruchy wiary czasem niemiłosiernie zwulgaryzowanej, spro-wadzonej do usprawiedliwiania klasowych interesów albo uwznioślal nia lokalnych inicjatyw społecznikowskich. W czasopismach poznańl skich czy warszawskich puszczane były w obieg podobne idee i frazes)
czerpane z polskiego serca i francuskich książek, a wciąż świadczące o jednym: że przeciwko tej wielkiej koalicji oskarżycielskiej, złożonej z tradycjonalistów, reakcjonistów, romantyków, rewolucyjnych demokratów, socjalistów, słowianofilów, kaznodziejów i komediopisarzy, teoria i praktyka gospodarstwa nic mogła bronić się samymi tylko argumentami pragmatycznymi — że z buraków robi się cukier, a z pieniądza pieniądz. To nie wystarczało. Przemysł i ekonomia były niejako zobligowane do tego, aby opinii publicznej co rok przedkładać świadectwa moralności.
Świadectwa te niewielką miały siłę przekonywającą, skoro bieg wydarzeń współczesnych bynajmniej nie umacniał wiary w postępowy i bezkonfliktowy rozwój cywilizacji. Królestwo Polskie lat czterdziestych weszło w okres długotrwałego zastoju gospodarczego i intelektualnego: Paskiewiczowska polityka izolacji okazywała się aż nazbyt skuteczna. Kapitały prywatne nie były zdolne do tego, aby uniezależnić się od rządowych kredytów, protekcji i zamówień: na styku interesów prywatnych i państwowych powstawało obszerne pole do ciemnych malwersacji. Głośne afery Jakubowskiego i Łubieńskich nie budziły zaufania do kupieckiej moralności. Imponowała i przemawiała do wyobraźni błyskotliwa kariera finansowa Steinkellera — wzorcowego pioniera kapitalistycznej przedsiębiorczości, ale w końcu lat czterdziestych i ona pochyliła się ku upadkowi świadcząc, że burżuazji w polskich warunkach, nawet przy talencie i rozmachu, brakuje siły przebicia. Ostrożniej, lecz rzetelniej poczynano sobie w Poznańskiem, gdzie właśnie wyrastały pierwsze kiełki pracy organicznej i jej ideologii: za młode jeszcze, za wątłe, aby zbudzić uśpioną zaradność zbiorową.
Wzniosłe wizje proroków industrii dziwnie jakoś nie pasowały do tego sparciałego życia, w którym duch wcale się nie śpieszył do zapanowania nad materią. Do innych próbowano go popchnąć czynów. Powstanie 1846 roku, w razie chwilowego choćby powodzenia, mogło polskim dekretem uwłaszczyć wieś, wyrwać kraj z zastoju, narzucić mu ideę demokracji. Stało się inaczej. Szlachecka opinia partię przewrotu na równi prawie z rządem austriackim obciążyła odpowiedzialnością za galicyjską rzeź. Stronnictwo zachowawcze odzyskiwało nadwątlony autorytet wykorzystując psychiczny szok po rabacji.
Wiosna Ludów miała w sferze idei konsekwencje bardziej złożone i bardziej globalne. Europa, od -trzydziestu lat ciesząca się pokojem
189