bodaj nawet nie słyszeli) wątpili w automatyzm postępu, w samoczynnie twórczą moc pracy i kapitału. Bo też i sytuacja była inna, start nieporównanie trudniejszy. Wtedy, około roku sześćdziesiątego, kroiło się jakieś bojowe przymierze organicznikowskicj inteligencji ze wstępującą burżuazją. Koniunktura gospodarcza i polityczna, mimo chwilowych załamań, szły ze sobą w parze. Rozpoczęła się była właśnie odbudowa polskiego szkolnictwa i realne zdawały się nadzieje na to, iż umiarkowani demokraci opanują samorządy miejskie. I że wreszcie sam ugodowy rząd cywilny Wielopolskiego bez współdziałania inteligencji i burżuazji się nic obejdzie, zaś przyjmując taką współpracę będzie musiał zmierzać w bardziej liberalnym kierunku.
(W rok ul 8 7 P^p odst a wy, z których można by było rozpoczynać pracę postępową, leżały w gruzach . Burżuazja ocalała, ale już obojętna na los narodowej wspólnoty. Kronenberg robił interesy, wyrzekłszy się ambicji kształtowania opinii i odgrywania roli politycznej. Tej zresztą nikt, poza Galicją oczywiście, nic odgrywał i odgrywać nie mógł. Kazimierz Krzywicki, Wielopolskiego współpracownik najbliższy i niedawny reformator szkół, pisał program narodowej kapitulacji'. Komitet Urządzający kończył swoją robotę. Była polska godzina zero.
Ci dwudziestoparolctni korepetytorzy polskich klas oświeconych, którzy o tej właśnie godzinie rozwinęli swoją chorągiew, pod jednym tylko względem mieli zadanie łatwiejsze. Oto po raz pierwszy tak się stało, że obóz organicznej pracy nie miał przeciwnika ani rywala na lewicy. To oni byli teraz — na dziesięć lat — czerwonymi: czerwonymi, którzy nie chcieli już konspirow^Ć ani strzelać.
Dotychczas wszystkie przedsięwzięcia i programy organiczne — w Poznaniu, Warszawie, Lwowie — były dziełem czterdziestolatków, najczęściej byłych powstańców, zesłańców, więźniów politycznych. Młodych to nie^pociągało, nie zapalało wyobraźni. Kolejne bunty młodych — zawsze oczywiście tylko ich garstki — pokolenia Mochnackiego, pokolenia Dembowskiego, pokolenia Romanowskiego — to były bunty poezji natychmiastowego czynu przeciwko rozwlekłej prozie społecznej i umysłowej roboty, maksymalizmu przeciwko „eklektyzmowi". Trzeba było tej zerowej godziny, aby poezja zgasła, a przeto proza stać się mogła forpocztą radykalizmu i aby w jej języku mógł się wyrazić bunt nowych młodych — potrzebnych i zbędnych. I naj-
mocniej przekonanych, że mają do powiedzenia „społeczeństwu” takie słowa prawdy, jakich nikt jeszcze przed nimi (może z wyjątkiem Supińskicgo) nic objawił.
O tym wszelako przekonani byli także ich czytelnicy, również ci najbardziej niechętni. W tym kraju bowiem, gdzie nie tylko ciągłość życia politycznego, ale także ciągłość myśli społecznej rwała się co kilkanaście lar, idee szybko ulegały zapomnieniu i miały coraz to nowych oiców.
Więc ta nowa awangardą mówiła, nie wiedząc o tym, rzeczy, które przeważnie dawno już zostały powiedziane, ale mówiła je dobitniej i zuchwałej i mówiła je w czasie; kiedy porządek panował w Warszawie, a przeto artykuł w „Przeglądzie” mógł być największym wydarzeniem tygodnia. Korzystali z tej, ciszy i nie mogli się uskarżać, że ich nie dosłyszano. Czy ich zrozumiano, to już inna sprawa. Pisało się wszak — jak powie kiedyś Orzeszkowa — „językiem więziennym”’ i gra z cenzoręjnbyła, siłą rzeczy, także grą z czytelnikiem. Grą w inteligencję. Bo nie chodziło tu tylko o zastąpienie eufemizmami kilku niedozwolonych słów. Są programowe artykuły Świętochowskiego, w całości utkane z aluzji, parabol i zwodów: rozszyfrowanie ich wymaga specjalnej hermeneutyki. „Rzeczywiście — wspominał po latach ich autor — sztukę pisania niewidzialnego, które czytelnicy wywoływali domyślnością jak niknący atrament środkiem chemicznym, doprowadziliśmy do nadzwyczajnej doskonałości” . Do takiej doskonałości ją doprowadzili, że do dziś jeszcze zwodzą niektórych komentatorów i badaczy imputujących im na przemian to wyrzeczenie się niepodległości i wzywanie do ugody z caratem, to znów nacjonalizm; buraczany ideał i górnolotny frazes; uczynienie cnoty z dorobkiewiczostwa tudzież apologię burżuazyjnego wyzysku. A czegóż to nie zarzucano im współcześnie, zwłaszcza w bezpiecznej galicyjskiej prasie!
Więc cisza roku siedemdziesiątego pierwszego. Porażenie polskiej myśli politycznej po Sedanie, myśli społecznej po Komunie. W zaborze rosyjskim uwłaszczenie ostatecznie wygrane przez carat, przez diejatielej Czcrkasskiego i Samarina. Stosunki dworsko-włościańskie osiągają swój najniższy w całym stuleciu punkt. Komisje włościańskie stały się arbitrem w sporach o nadziały i służebności. Utworzenie
A. Świętochowski, Wspomnienia, opr. S. Snndlcr, Wrocław 1966, i. 101. 26