pomknicń o tym, żc w państwie przyszłości moie okazać się konieczne dostosowywanie potrzeb do zasobów, a nie odwrotnie.
Socjaliści byli świadomi dynamiki ludzkich potrzeb i pożądań, materialnych i kulturalnych, zmieniających się w miarę poznawania rozleglejszego od parafii świata, jego pokus i ofert, i w miarę wzrostu aspiracji do lepszego życia. Mało tego: wzrost taki gorąco afirmo-wali. W ich pismach nie odnajdzie się idei, iż zwycięska rewolucja mogłaby żądać od robotników utrzymania na jakikolwiek przeciąg czasu proletariackiego ubóstwa czy purytańskiej wstrzemięźliwości. Tylko że z afirmacji owej nie wyprowadzano wniosków ekonomicznych. Nie widać śladu obawy przed nagłą eksplozją nie dających się zaspokoić nadziei konsumpcyjnych. Albo też tak wielka była wiara w bajeczne rezerwy gospodarcze, jakie wyzwolić miała rewolucyjna przemiana instytucjonalna, że można było beztrosko wieszczyć harmonijny i nieograniczony wzrost akumulacji i dobrobytu równocześnie, nie pytając nawet o to, z jakiego poziomu nastąpi ów drugi start rozwojowy.
Nie chodzi nam jednak bynajmniej o wychwytywanie licznych i doskonale znanych naiwności tej wczesnej przecież i z natury niedojrzałej prognozy. Byłaby to krytyka bardzo tania. Dalekosiężne prognozy zawsze okazują się naiwne ex post. Co więcej, w drugiej połowie XIX stulecia można dostrzec charakterystyczne rozszczepienie wyobraźni socjologicznej i wyobraźni technologicznej. Były one jeszcze ze sobą złączone w wizjach Condorceta czy Saint-Simona. Później przepowiadanie przyszłości wyspecjalizowało się: reformatorzy ustroju przekształcali naturę społeczną ludzi i ich instytucje pozostawiając ich wszelako nadal w technicznym pejzażu swego wieku, podczas gdy wizjonerzy scjencji i techniki przenosili gentlemanów epoki wiktoriańskiej w fantastyczne krajobrazy i instrumentaria przyszłości. Dwaj najpopularniejsi — także w Polsce — twórcy beletrystycznych utopii ze schyłku XIX wieku: Edward Bellamy i Jules Verne zdają się dobrze ilustrować te dwa typy wyobraźni, które zejdą się ze sobą ponownie w twórczości Wellsa. Jak się jednak miało okazać, naiwność Verne’ow-skiej science fiction polegała na tym, że jej antycypacje tak prędko zostały prześcignięte przez rzeczywistość, zaś naiwność utopii Bella-my’ego, przeciwnie, na tym, że rzeczywistość nigdy jej nie doścignęła, a nawet zbliżyć się do niej nie miała ochoty.
Inna jednak konkluzja ważniejsza jest dla naszych wywodów.
Krytyczna rekonstrukcja socjalistycznego modelu projektowanego przez pierwsze pokolenie marksistów polskich ujawnia mianowicie, te model ten był tym, czym właśnie miał nie być, to jest tęsknotą do bardziej uczłowieczonego świata, rzutem humanistycznego ideału w przyszłość, konstrukcją aksjologiczną, której naukowo-ekonomi-czna obudowa służyła za racjonalizację, nie za rzeczywistą podstawę wnioskowania. Przyjęcie tej racjonalizacji zmieniało jednak płaszczynę sporu z kierunkami przez partię rewolucyjną kontestowanymi: zmuszało bowiem socjalistów polskich nie tyle do obrony drogich im wartości, co do obrony twierdzeń przedmiotowych, wartości te jakoby uzasadniających, a przynajmniej wytyczających jedyną drogę do ich spełnienia. Z tego też powodu krytyka pozytywistyczna, kwestionująca nic wartości, lecz twierdzenia właśnie, była dla nich znacznie bardziej kłopotliwa niż krytyka konserwatywna, uznająca socjalizm za „trąd azjatycki**, „ideę rozkładu**, „rozpustę ducha** czy „żydowską naukę sekty Farmasonów*’44.
Obrona ekonomicznej prognozy Marksa stawiała, jak wiadomo, jego polskich i rosyjskich uczniów w sytuacji dość szczególnej, z uwagi na znacznie niższy tutaj szczebel rozwoju. Bo przecież wiara w to, że wywłaszczenie wywłaszczycieli jest wystarczajcym warunkiem wejścia do królestwa wolności i dobrobytu, w marksizmie zachodnim zasadzała się na przekonaniu, że główną i najbardziej niewdzięczną część zadania wzrostu gospodarczego już wykonał lub jeszcze zdąży wykonać kapitalizm. Socjalizm w chwili swych narodzin miał tedy odziedziczyć nie tylko nędzę mas, ale także ogromne nagromadzone bogactwo: nowoczesny przemysł i środki transportu, wysoko wydajną gospodarkę rolną, kapitały bankowe, uniwersytety i laboratoria, inżynierów i wykwalifikowaną siłę roboczą.Przy wspomnianym niedowładzie wyobraźni naukowo-technicznej można było sądzić, że w krajach najbardziej rozwiniętych proces modernizacji, zwany też rewolucją przemysłową, zbliża się już do swego naturalnego pułapu i że na dalszą socjalistyczną przyszłość pozostałby tylko ekstensywny wzrost zdolności wytwórczych społeczeństwa; ten zaś, startując z tak wysokiego, wedle owoczesnych pojęć, poziomu infrastruktury gospodarczej i kulturalnej, mógłby być realizowany przy jednoczesnym szybkim wzroście produktu dzielonego, a więc i stopy życiowej mas. Dlatego
329