126 LOSY PASIERBÓW
Wstąpił do ubikacji i po wyjściu z niej zamierzał przysiąść podle zbitej z desek szopki pod parkanem, lecz zaraz doszedł jego uszu zza desek przytłumiony głos kobiety:
— Wasil! Skacina! Co tobie się zrobiło? Ty przecież swoją masz babę!...
Nie życząc sobie być świadkiem cudzego grzechu, zaczął szukać innego kąta, lecz zaraz wbił się na żebra zwalonemu z nóg pijakowi.
— Aksiuta/ Praszczaj! — mamrotał. — Pra-szczaj na wieki!
Po chwili posuwania się po omacku ulokował się przy stosie próżnych skrzyń od piwa.
Dubowik wypalił papierosa i powrócił do salonu. Zaledwie przestąpił próg, gdy zjawiła się przed nim Domka.
— Zygmuś! Gdzie ty chodzisz?! Wypchałeś mię z tym żłobem do tańca, więc teraz obronić się nie można przed tą gliną. Chcieliby gwałtem ciągnąć. Mówię im, że nie tańczę ruskich kawałków, to oni łajać się zaczynają. A ciebie nigdzie nie ma.
Dubowik poczuł się winnym, ale nie przyznał się, co go skłoniło do wyjścia.
— Wybacz miłka — rzekł ze skruchą podając ramię. — Więcej ci już nikt nie ubliży.
Tańczono w kilkanaście par „Łysego” a reszta siedziała jak przedtem dokoła salonu. Ma-kryca z panem młodym częstowali przy ladzie niektórych gości whiską.
Dubowik skierował się do Karasia. A tamten wołał już na niego:
— Chodź bracie, chodź! Wypijemy za nasze kawalerskie — podał kieliszek. Zygmunt wychylił bez słowa i rzekł:
— Czy ja mam prawo prosić muzykantów o taniec, który się mi podoba?
— Ależ, bratoczku! Co ci się tylko podoba. Po toż ich nająłem.
Zygmunt podziękował i gdy skończył się „Łysy” podszedł do Makara.
— A oberka potraficie zagrać?
— Potrafimy co tylko jest na świecie — odparł muzykant z dumą.
— Dobrze, więc zagrajcie nam. Ale tak z życiem bracia! — dodał, rzucając na harmonię dwa pezy.
Muzykanci uśmiechnęli się porozumiewawczo i zagrali oberka. Dziarsko — jak w kraju.
świeżo wypity kieliszek mocnej wódki i skoczna przypominająca dobre lata melodia roze-grzały mu duszę i obudziły w nim animusz kawalerski. Poczuł się jakby mu dwadzieścia lat teraz było.
Lewą ręką przygarnął do boku miłą żonkę, prawą wsparł na biodrze i powiódł z fantazją oczami dokoła.
Wszyscy tkwili w nich wzrokiem. Na prawo od nich zgrupowali się wrogowie. Spojrzenia ich i ruchy świadczyły, że knują coś złego.
Ale Dubowikowi teraz „morze było po kolano”. Tupnął nogą i potoczył się wirem. Czując, że idzie składnie zaczął przyśpiewywać:
Wysoki las, niskie pole, obereczek życie moje. Moi ludzie, czy wy wiecie, że oberek moje
[życie!...
I naraz muzyka się urwała, jakby siekierą przeciął. Przy muzykantach stał Jermak Kur-nosow.
— Co to ma znaczyć! — zawołał Zygmunt.
— A ot, znalazł się taki dziaćko, któremu się nie podoba nasze granie — odparł Makar, wskazując na Jermaka.
— To jest nasze ruskie wesele! — ryknął za-wadiaka. — My tu żadnych oberków nie przy-