264 LOSY PASIERBÓW
cych do obejścia dworu słonecznikach, wypruł z marynarki ukryte tam 50 pezów i zaszył je do daszka czapki, a do marynarki w to samo miejsce włożył otrzymany pięćset pezowy banknot. Zaszył to znowu starannie i poszedł na asado.
Na fieście już były kobiety i szły tańce. Otaczający grajków tłum młodzieży kipiał śmiechem, tupaniem, brzękiem metalu i nawoływaniem wodzirejów:
— Primera! Ahoraf Segunda! Adentro!
Wszystko, co dotychczas poznał w życiu tubylców było marne, albo wręcz dzikie, ale muzyka i tańce ich zaimponowały mu. Patrzył zachwycony jak mieniły się desenie spódnic, łuszczyły krążki pasów, krzyżowały miłosne spojrzenia i dudniła w rytm tańca ziemia. Był w tym niezwykły zapał, fantazja i uderzająca harmonia ruchów.
— Pericón! Ahora!
Niebawem nadeszli gospodarze w towarzystwie rządcy i dwóch mayordomów. Patron był w szerokich codziennych buciarach, w rozchełstanej białej koszuli i wyblakłej bluzie od piżamy. A gospodynię nie wszyscy poznać mogli. Była w błękitnej szeleszczącej sukni i eleganckich pantoflach ze skóry węża. Na piersiach miała olbrzymią, szczerozłotą broszkę w kształcie pająka, we włosach migotliwe jak robaczki świętojańskie grzebuszki. Gaucze poderwali się z miejsc.
— Vivan los patrones! Viva dońa Anita! Viva la patroncita! — wołano ze wszystkich miejsc, wymachując chustkami.
Velasco ze swą świtą urzędników po wymianie ze starą generacją ukłonów i złożeniu życzeń zasiadł do stołu i kazał podać jagnię.
Dofia Anita natomiast prowadzona nieustającymi wiwatami, odeszła do grajków.
— Viva la patroncita! Viva dofia Anita! — wołano ciągle, machano chustkami i rzucano w górę kapelusze. W końcu młodzież otoczywszy ją kołem, podsunęła pokryty chustkami zydel i usadowiwszy ją na nim, zaczęła podrzucać do góry, wiwatując:
— Viva dońa Anita!... Viva querida!...
— Basta, muchachos, basta! — zaczęła się w końcu bronić.
W parę minut młodzież wróciła do tańca, a dziedziczka siedząc na zydlu ssała matę i kłaniała się znajomkom.
Zygmunt stojąc w gromadzie czekał na odpowiednią chwilę, by podejść do niej i podziękować za trzysta pezów ekstra. Ale niedostateczna znajomość języka onieśmielała go. Gdy był z nią, sam na sam, to by wszystko uszło, ale criollos zawsze podkpiwali z łamanych przezeń słów.
Lecz dziedziczka rychło go spostrzegła sama i skinęła by podszedł do niej.
— Como le va Sigmón? — zapytała wyciągając doń rękę i zaraz dodała ciszej... — Tylko nie całuj. — Cómo le va ąuerido?
— Bardzo dobrze. Jestem dziś bogaty — zaczął rozpromieniony. — Dziękuję bardzo za tak wielki podarunek.
— To nie podarunek: to zwykła zapłata za trudy nocne. Wszyscy co z tobą jeździli wtedy dostali po sto pezów. No, a jakże ci się podoba fiesta?
— Wspaniała! Bardzo piękne tańce macie, bodaj piękniejsze jak nasze — schlebił.
— A widzisz. No, a do domu kiedy odjeżdżasz?