216 LOSY PASIERBÓW
czór wyprawili żyłanisa do sklepu, aby przyniósł parę butelek zimnego piwa.
Litwin powrócił z opóźnieniem i bez napoju.
— Co, wszystko już popili? — spytał Łu-czynka.
Nie popili, jest. Wiecie co? Almasenero mówi, że za pięć pezów od brata może nam dać dobre miejsce na kosieczy.
— Daleko stąd? — spytał Dubowik.
— Jakieś dwie, lub trzy leguas stąd. Osiem pezów w dzień i utrzymanie.
— Więc jedziesz?
— Z tobą bym pojechał. Mówi, że będzie pracy na jakieś dwadzieści dni. Jedźmy.
— Kiedyż już zebrałem się do domu.
— No i cóż z tego, że zebrałeś się? Co stracisz jak nie pojedziesz? Wszystko ci jedno, czy ty teraz odwiedzisz babę, czy za trzy tygodnie. A kosieczy potem nie znajdziesz. Możemy zarobić po 150 pezów jak lodu. Vamos!
— Ale czy to prawda chociaż?
No onżeż tak mówi, zaręcza.
Tyż masz do Bujnesu w sprawie dziewcząt wstąpić — przypomniał Kozyr, widząc że ten już ulega namowie Litwina.
— W sprawie dziewcząt warto jeszcze raz napisać.
— To samo będzie i z drugim listem, co z pierwszym. Tam trzeba jechać osobiście.
No to jedź, jak ci tak pilno — rozgniewał się Zygmunt. — Mówię, że listem można, a on jechać. Jedź, nikt cię nie trzyma.
— To znaczy, że jedziemy? — nalegał ży-
--iicx łjuuzynnę.
— Jak sobie braciszku, chcesz. Ja ni w jedr ni w drugą stronę. Nigdy na tej kosieczy n byłem i nie mogę radzić.
— Jedźmy — zdecydował się.
— No, a ty? — skierował się Litwin do Kozyra.
— Ja muszę pomyśleć dobrze.
— Na myślenie nie ma czasu. Patron powiedział, aby natychmiast dać mu znać: tak, czy nie, bo już konie zakładają.
— To znaczy, że już jechać?
— No tak. Powiedział sześciu tylko trzeba. Trzech już tam siedzi. Jak ty nie pojedziesz, to innego weźmie. Więc jedziesz?
— Muszę, sam tu nie pozostanę.
— No to zbieraj się, a ja polecę zawiadomić.
W jakieś czterdzieści minut później już siadali przed sklepem na wóz. Właściciel sklepu pobrawszy od każdego zażądaną należność, żegnał robotników i pouczał ich.
— Uważać na gospodynię, bo jest wścibną, kapryśną i wszechwładną u siebie. Mówią, że jak na kogoś weźmie podejrzenie, że makie-ruje, to nie zagrzeje długo miejsca. Nie pomoże wtedy ni rządca, ni sam gospodarz. Więc ostrożnie: jak będzie przejeżdżać koło was, to uwijać się i odpowiadać jej jak najgrzeczniej. Rozumiecie?
— No czemuż nie rozumiemy.
— No to jedźcie już.
Wóz był staroświecki, na dwóch olbrzymich kołach z budą. Dwa duże konie biegły wolną rysią.
Ciemniało już gdy zajechali w szczere pole. Po jednej i drugiej stronie gładkiej i równej jak struna drożyny polnej rozścielały się szerokie łany pszenicy, lnu i kukurydzy.
Zygmunt wprost nie dowierzał tak szybkiej i niespodziewanej zmianie marszruty. Ale w duchu zadowolony był z tego. Trzymane od trzech dni na drodze do Berisso myśli przestawiał na