288 LOSY PASIERBÓW
śmiecie wrócić — odrzekł Zygmunt, odwzajemniając się równie czułym uściskiem.
— I byśmy swe chutory i gospodarkę odzyskali — ciągnął całując Dubowika w policzek.
— I żeby już więcej żadnej wojny i żadnej rewolucji w naszym kraju nie było — odpowiedział darząc przyjaciela całusem w usta.
— I żeby my dzietki swoje na porządnych ludzi pohodowali.
— I żeby między nami miłość wieczna pozostała.
— I żeby ty sto jeden rok żył!
Ale na to już nie otrzymał odpowiedzi. Ciężkie jak obuch uderzenie w potylicę ogłuszyło Zygmunta, odbierając mu mowę i władzę w członkach. Wzruszony serdecznością ziomka i pochłonięty składaniem życzeń nie widział jak z gęstwy madreselwy wyskoczył drugi „przyjaciel” z żelaznym prętem w ręku.
Jeszcze jeden cios prętem i ofiara legła na łopatki.
— Mołodziec, Fiedźka! Wot mołodziec! A ja już nie wiedziałem czym durnia zwodzić. Myślałem że ciebie jeszcze tu nie ma. Ale trafiłeś. Mołodziec!
— Dostawaj czynczuliny, bo jakaś glina ciągnie się z gitarą. Prędzej. Łódka czeka.
— Wpierw trzeba marynarkę z czapką zedrzeć. Koniecznie!
Kilka zręcznych ruchów i wymienione sztuki odzieży znalazły się w worku bagażowym ofiary.
— Prędzej, prędzej! Bierz worek i wyrywaj! — naglił przeowdniczący.
Dobył zza pasa nóż i utopił we wnętrznościach „druha”...
A syreny wciąż wyły na wiwat, ludzie składali sobie życzenia i pili.
ROZDZIAŁ XXVII
Jeden z rodaków osiadłych w Berisso, którego los bardzo gorzko doświadczył, dowodził uparcie, że każde nieszczęście człowieka nie jest dziełem przypadku, ale pochodzi od Diabła. Mówił, że na pewno istnieje taka niewidzialna mocarna siła, celem której jest wyrządzanie ludziom psot i prześladowanie ich przez życie. Czarna dola tego, kogo ten psotny Drań obierze sobie za ofiarę. Nie odczepi się od niego. Pcha mu jedną biedę za drugą, dotąd go dziobie, aż ten ducha wypuści.
Ale jest też i przeciwstawna — Dobra Siła, która ostrzega ludzi przed Lichem i ratuje ich w nieszczęściu. Jest Anioł Stróż.
I Zygmunt też miał przy sobie takiego opiekuna. Miał czułego, troskliwego Anioła Stróża, który go wiele razy już uratował od zguby. I teraz mu nie pozwolił zgasnąć. Nie mogąc go w czas ostrzec przed niebezpieczeństwem, powinął zbrodniarzowi rękę. Zbój, działając w pośpiechu, nie trafił, jak zamierzał, nożem w serce i nie wypuścił jelit. Przyczyniła się do tego przygodna grupa criollos z gitarą, która sunęła tą samą ścieżką za szelmą. W chwilach napaści na Dubowika byli tak blisko od zbrodniarzy, że jeden nawet spostrzegł zmykające w las ich cienie. Chłopcy zaalarmowali natychmiast po-