Bóg Bestia
W miarę jak rosła liczba otruć, traciły na popularności metody stare i bardziej gwałtowne: wieszanie się. topienie, strzelanie do siebie, podcinanie żył, skakanie z dużych wysokości. Sądzę, że chodzi tu o masową i, co za tym idzie, jakościową przemianę samobójstwa. Odkąd z jakichś niejasnych powodów wyszła z użycia cykuta, akt samobójstwa zawsze wiązał się z niemałą dawką fizycznego okrucieństwa. Rzymianie zwykli rzucać się na miecz lub w najlepszym razie podcinali sobie żyły w gorącej kąpieli; nawet kapryśna Kleopatra pozwoliła się ukąsić wężowi. W osiemnastym wieku rodzaj zadawanego gwałtu zależał od przynależności klasowej: szlachetnie urodzeni zabijali się z pistoletów, w klasach niższych wieszano się. W czasach późniejszych modniej było się utopić, albo też zginąć wśród agonii i konwulsji po zażyciu jakiejś taniej trucizny, w rodzaju ar-szeniku lub strychniny. Być może właśnie dlatego ów dawny zabobonny lęk przed samobójstwem przetrwał tak długo, że związany z tą czynnością gwałt nie pozwalał przysłonić jego istoty. Nie było w ogóle mowy o spokoju i zapomnieniu: to, że samobójstwo jest gwałtem dokonanym na życiu, było równie oczywiste, jak w przypadku morderstwa.
Współczesne leki i kuchenki gazowe spowodowały radykalną zmianę. Nie tylko w znacznej mierze uwolniły one samobójstwo od bólu, lecz również nadały mu pozór jakiejś magii. Jeżeli człowiek chwyta nóż i świadomie podrzyna sobie gardło, to dokonuje na sobie mordu. Ale jeżeli kładzie się przed kuchenką gazową i odkręca kurki, albo też połyka pigułki nasenne, to sprawia wrażenie, jakby nie tyle umierał, ile raczej przez chwilę szukał zapomnienia. Kiriłow, jeden z bohaterów Dostojewskiego, powiedział, że tylko dwie rzeczy powstrzymują nas przed powszechnym samobójstwem: ból i strach przed tamtym światem. Wygląda na to, że wyeliminowaliśmy już i jedno, i drugie. W samobójstwie, tak jak i w innych dziedzinach ludzkiej działalności, miał miejsce technologiczny skok, dzięki któremu niedroga i w miarę bezbolesna śmierć stała się demokratycznym przywilejem. Może dlatego jest to dziś problem tak żywotny i palący, że nawet władze poświęcają nieco pieniędzy na badania nad przyczynami i środkami zapobiegawczymi. Mamy już suicydologię; jedyne, czego nam jeszcze, dzięki Bogu, brak, to jakieś głębokie i racjonalne uzasadnienie filozoficzne samobójstwa jako takiego. Z pewnością jeszcze się tego doczekamy. Ale może to właśnie byłoby normalne — w czasach, gdy broń nuklearna czyni globalne samobójstwo nieustającą możliwością.
Ogólnie biorąc, stwierdzimy, że skoro tylko dociera się do punktu, w którym groza życia przewyższa grozę śmierci, człowiek kładzie kres swemu życiu. Opór tej ostatniej jest jednak znaczący; niejako czuwa ona niczym strażnik u bramy wyjściowej. Nie ma być może nikogo z żyjących, kto by nie skończył już z życiem, gdyby ów koniec był czymś czysto negatywnym, nagłym ustaniem istnienia. Jednakże zachodzi przy tym coś pozytywnego: zniszczenie ciała. Jest to odstraszające, i to dlatego właśnie, że ciało jest zjawiskiem woli życia.
Tymczasem [...] intensywne cierpienia duchowe sprawiają, że stajemy się nieczuli na bóle cielesne; gardzimy wręcz nimi. Ba, gdy te ostatnie zyskują przypadkiem przewagę, fakt ów jest dla nas dobroczynnym wytchnieniem, pauzą w cierpieniu duchowym. To właśnie jest czynnikiem ułatwiającym samobójstwo [...]
Gdy w ciężkich koszmarnych marzeniach sennych wzmaga się w najwyższym stopniu trwoga, to sama ona właśnie przywodzi nas do przebudzenia, dzięki któremu znikają wszystkie te nocne okropności. To samo dzieje się we śnie życia, kiedy to najwyższy stopień zatrwożenia zmusza nas do przerwania tego snu.
Samobójstwo można też uważać za eksperyment, pytanie, które zadaje się naturze, chcąc wymóc na niej odpowiedź; mianowicie, jakiej zmiany doznaje przez śmierć ludzkie istnienie i poznanie. Ale jest to eksperyment niezręczny; znosi bowiem tożsamość świadomości, która miałaby posłyszeć odpowiedź.
ARTHUR SCHOPENHAUER
(przeł. J Marzęcfa)