Bóg Bestia
jakimś ludzkim konkrecie. Żadna pojedyncza teoria nie zdoła wyjaśnić czynu tak zagadkowego, o tak złożonych motywach jak samobójstwo. Prolog i epilog mają przypominać o tym, jak bardzo cząstkowe muszą zawsze być wszelkie wyjaśnienia. Spróbowałem więc uporządkować owe falowania nastroju i pomieszanie uczuć, które doprowadziły Sylvię do śmierci — tak jak sam je rozumiem i najobiektywniej jak potrafię. Od tego pojedynczego przykładu przechodzę tam, gdzie temat książki wkracza w rejony mniej osobiste.
Droga okazała się daleka. Zaczynając, wyobrażałem sobie naiwnie, że wcześniej o samobójstwie napisano niewiele: wspaniały esej filozoficzny Camusa Mit Syzyfa. monumentalną księgę Emile’a Durkheima, nieocenioną broszurę Erwina Stengla, wydaną przez Fenguina, oraz znakomitą, acz nie wznawianą pracę historyczną Giles’a Romilly*ego Feddena. Wkrótce odkryłem, że jestem w błędzie. Istnieje cała masa materiałów na ten temat i każdego roku pojawiają się nowe. Większość z nich stanowi wszakże obiekt zainteresowania jedynie dla specjalistów, a już bardzo niewiele dotyczy tego, co autor osobiście wie o samobójstwie. Szczególnie niepowstrzymani w swej płodności są socjologowie i psychiatrzy kliniczni. A mimo to można — właściwie nawet łatwo — przedrzeć się przez niemal każdą z tych niezliczonych książek i artykułów i nawet nie zauważyć, że chodzi w nich o ten paskudny, pełen zagubienia dręczący kryzys, który stanowi codzienną rzeczywistość samobójcy. Wydaje się, że nawet psychoanalitycy unikają tej kwestii. Najczęściej pojawia się ona w ich pracach mimochodem, na marginesie innych spraw. Natknąłem się na kilka godnych uwagi wyjątków, którym później zamierzam oddać sprawiedliwość — w znacznej mierze jednak, zapoznając się z psychoanalityczną teorią samobójstwa, zmuszony byłem przyjmować punkt widzenia kogoś zainteresowanego, lecz stojącego na zewnątrz, kogo analiza nie dotyczyła. To wszystko omawiam w części III. Jeśli jednak ktoś chciałby pełnego wykazu faktów i statystyk dotyczących samobójstw oraz jakiegoś podsumowania obecnego stanu teorii i badań, powinien zapoznać się z przejrzystym i pełnym zrozumienia studium profesora Stengla, pod tytułem Suicide and Anempted Suicide.
Im więcej czytałem specjalistycznych prac naukowych, tym bardziej nabierałem przekonania, że wszystko, co mogę zrobić, to przyjrzeć się samobójstwu z literackiego punktu widzenia i zastanowić się, w jaki sposób i dlaczego zapładnia ono świat wyobraźni wielu twórczych ludzi. Rzecz nie tylko w tym, że literatura jest przedmiotem, o którym coś wiem; przede wszystkim jest to dyscyplina skupiająca się na „rzemiośle życia", jak to nazwał Pavese. Ponieważ artysta z racji swego zawodu jest bardziej świadom motywów własnego działania i lepiej potrafi wyrażać swoje stany ducha niż większość ludzi — wydawało mi się prawdopodobne, że będzie też dostrzegać pewne rzeczy, które uszły uwagi socjologów, psychiatrów i statystyków. Trzymając się tego ponurego wątku, doszedłem do teorii, która moim zdaniem na swój sposób wyjaśnia, o co chodzi we współczesnej sztuce. Po to jednak, aby zrozumieć, dlaczego samobójstwo wydaje się tak ważną kwestią w dzisiejszej literaturze, musiałem cofnąć się w odległą przeszłość i zbadać, jak motyw ten rozwijał się w ludzkiej wyobraźni w ciągu ostatnich pięciuset czy sześciuset lat. Trzeba było wdać się przy tym w rozmaite, być może nużące, szczegóły. Ale nie jest to książka dla specjalistów od literatury i jeśli ostatecznie za taką zostanie uznana — to znaczy, że mi nie wyszło Nie proponuję żadnych rozwiązań. Tak naprawdę nie wierzę, żeby jakieś rozwiązania istniały, jako że samobójstwo oznacza co innego dla różnych ludzi w różnych epokach. Dla Petroniusza Arbitra samobójstwo było stylowo odegranym finałem życia w dobrym stylu. Dla Thomasa Chattertona było alternatywą wobec powolnej śmierci głodowej. Dla SyWii Plath —- próbą wydostania się ze ślepego zaułka, w jaki zapędziła ją jej własna poezja. Dla Cesarego Pavese — czymś równie nieuniknionym jak nadchodzący świt, zdarzeniem, którego nie mógł powstrzymać żaden sukces ani światowa sława. Jedyne rozwiązanie, na jakie może liczyć samobójca, to taka czy inna pomoc: współczucie i zrozumienie tego, co przeżywa — czy to ze strony „Samarytanów”1, księdza, czy tych nielicznych lekarzy, co mają czas i potrafią słuchać; może to być profesjonalna pomoc psychoanalityka lub, jak to optymistycznie określił prof. Stengel, „wspólnoty terapeutycznej” — grupy zorganizowanej specjalnie po to, by pomagać w podobnych sytuacjach. Ale może też być tak, że samobójca nie chce pomocy.
Zamiast podsuwać odpowiedzi, starałem się po prostu zadać kłam dwóm przesądom. Pierwszy z nich to ów wysoki ton religijny — choć dziś nie używają goju ż raczej członkowie żadnego godnego wzmianki kościoła — z odrazą odrzucający samobójstwo jako zbrodnię przeciw moralności czy też nie podlegającą dyskusji ohydę. Drugi przesąd to współczesna moda naukowa, która każe traktować samobójstwo jako przedmiot poważnych badań i zarazem odmawia mu jakiegokolwiek poważniejszego znaczenia poprzez redukowanie rozpaczy do najbardziej suchych statystyk.
Niemal każdy ma jakieś własne wyobrażenia na temat samobójstwa, toteż ludzi, którzy pomogli mi swymi informacjami, uściśleniami i sugestiami, jest więcej, niż jestem w stanie tu odnotować. Mam jednak ogromny dług wdzięczności wobec Tonyłego Godwina, który wierząc, wbrew wszelkim przesłankom, że potrafię napisać tę książkę, wypłacił mi nader hojną zaliczkę, co umożliwiło mi jej napisanie. Dziękuję również brytyjskiej Radzie do spraw Sztuki za stypendium, które nadeszło w krytycznym momencie. A także Dianie Hartę, która walczyła z rękopisem, wielokrotnie i z uwagą przepisując całość. Nade wszystko zaś dziękuję mojej żonie Annę za pomoc, krytykę oraz za to, że — nie da się ukryć — dzięki niej jakoś to wszystko przetrwałem.
AA
Chodzi o organizację „The Samaritans", zajmującą się głównie prowadzeniem telefonów raufania dla osób w depresji, potencjalnych samobójców itp. (przyp. tłum.).