i złem. Życiem i śmiercią”). Bohater-narrator Nic albo nic również powraca do Doliny — jednak tylko po to, by przekonać się, że „nie ma powrotu” (s. 288), że odzyskanie utraconego sensu, ponowne spotkanie „tych, co żyli w mojej pamięci, w przeczuciu, w tęsknocie” (s. 290), jest możliwe tylko w „nadchodzącej nieskończoności”, a zatem, że jest równoznaczne ze śmiercią. Śmierć ta, „ostatni podniosły i odświętny skurcz świadomości między istnieniem i sczeznięciem” (s. 283), nie jest jednak ostateczna — jako chwilowe przekroczenie kolejnego kręgu udręki psychicznej zapowiada umieranie, któremu końca nie ma i nie będzie.
Ponadto powieść ta stanowiła również ostateczny punkt dojścia w ewolucji warsztatowej. Oto Konwicki w Nic albo nic doprowadził do lirycznego impasu stworzony przez siebie w Senniku... model powieści nieepickiej. Wyróżnikami tego modelu (i zarazem przyczynami impasu) były: unieważnienie granicy oddzielającej wydarzenia faktyczne od wyobrażonych (śnionych, projektowanych), zatarcie podziału na sferę stanów rzeczy i sferę stanów świadomości, budowanie fabuły zgodnie z psychologicznym (a nie chronologicznym) porządkiem, maksymalne uwielo-znacznienie sensu wydarzeń, oparte przede wszystkim na zawieszeniu motywacji przyczyno wo--skutkowych, i wreszcie wiązanie zasadniczych elementów dzieła (motywy, wątki, czas, przestrzeń, postaci) sygnałami przynależnymi do porządku „poniżej-zdaniowego” (słowa-klucze: „kamienie”, „martwa dłoń”, „droga donikąd”; stałe epitety: „smagła twarz”). W efekcie Konwicki stworzył powieści, które nie tyle komunikowały pewne stany rzeczy, ile naprowadzały odbiorcę na trop sensów. Skoro jednak sens globalny uległ rozpadowi, tedy i czytelnikowi mógł udzielić się wyłącznie pewien stan emocjonalny; określić go możemy jako stan zagubienia, rozpaczy czy nawet buntu przeciw „zdradzie życia”, które wbrew największym nawet wysiłkom nie daje się ani zrozumieć, ani zaakceptować.
Podobne światopoglądowe i warsztatowe zwieńczenie przynosił film Jak daleko stąd, jak blisko. Sam autor tak skomentował ów film: „Powiedziałbym [...], że razem z książką Nic albo nic jest on jakby metą, że dalej w taki sposób już bym nie mógł snuć swego wątku, że jest to miejsce, z którego powinienem zawrócić, rozejrzeć się dokoła i zadebiutować na nowo” (Powinienem zadebiutować na nowo. Rozmowa z Tadeuszem Konwickim. Rozmawiał K. Eberhardt, „Film” 1972, nr 4).
Cztery lata później Konwicki rzeczywiście zadebiutował na nowo, i to niemal równolegle na dwa sposoby: pierwszy z nich wyznacza Kalendarz i klepsydra (1976), dzieło otwierające nurt sylwiczny w dorobku autora, drugi zaś to Kompleks polski (1977), czyli powieść stanowiąca początek groteskowego rozrachunku ze współczesnością.
— 97 —