nicy oddzielającej dobro od zła, którą potrafimy wyznaczać tylko o tyle, o ile potrafimy czuć się winni. Wyjście proponowane przez Konwickiego było proste — należy wybrać swą winę: „Chcę być winnym najprościej. Chcę być winnym wobec nieznanych ludzi, którzy zatopieni w morzu anonimowości wypełniają zgrzebny człowieczy obowiązek, którzy w mroku beznadziei zagradzają swoimi kośćmi drogę potopom zła czasu albo historii, którzy w mozole i bólu rodzą mnie po to, żebym krzyczał jak najgłośniej, żebym wył do końca Ziemi i do końca Nieba, żebym ocucił siebie i Boga” (s. 132). Trudno inaczej określić ową winę „wobec nieznanych ludzi” niż jako pisarską powinność mówienia prawdy — likwidowania złudzeń, które utrwalają niewolę, ukazywania rzeczywistych reguł funkcjonowania reżymu.
W charakterystyce owych reguł Konwicki niewątpliwie nawiązuje do Roku 1984 Orwella, ale czyni to jakby instrumentalnie, tylko po to, by skorzystać z pewnego punktu oparcia dla ukazania etycznych konsekwencji totalitaryzmu. A także — powinności pisarza. W jego powieści nie brak więc wyraźnej diagnozy dla reżymu, jednak historię i formułę zniewolenia wyłuszcza przyjaciel w liście przysłanym z kraju odległego niczym mit i bliskiego niczym historia, co jest znamienne, ponieważ konwencja „listu zawieszonego w próżni” przerzuca na czytelnika obo-
— 146 —
wiązek określenia, czy Polska lat siedemdziesiątych jest „białym aniołem” czy też krajem zniewolonym.
W wykładni autora Kompleksu... totalitaryzm opiera się na wkorzenieniu deprawacji i nonsensu w życie człowieka. Podstawą tej praktyki jest stworzenie samoczynnej machiny represyjnej, której kołem napędowym jest cząstkowa władza z pełną premedytacją składana przez reżym w nasze ręce. Skutkiem natychmiastowym okazuje się skorumpowanie całej społeczności: to my, kupieni możliwością sprawowania minimalnej choćby władzy nad drugim człowiekiem, wpisujemy przemoc w funkcjonowanie systemu i podtrzymujemy jego istnienie. Mityczni „oni”, tajemnicze i wszechpotężne centrum zniewalające wszystkich, to my: „Nasza osobista żądza przemocy nad bliźnim oliwi wyszczerbione tryby, popędza transmisyjne pasy, rozpala na nowo paleniska. [...] Nasz reżym utrzymujemy w agonalnym ruchu my sami” (s. 110).
Jak zatem przedstawia się zadanie pisarza w tym świecie? Na to pytanie powieść odpowiada dwukrotnie: „Ta proza to coś w rodzaju ziarniny cieknącej z mojego organizmu. Niby wskazuje, że coś się zabliźnia [...], ale przecież nic się nie zabliźniło” (s. 22) — stwierdza narrator; „[...] pisz, kurwa, dla pokrzepienia serc” (s. 127) — krótko i dosadnie mówi Kojran.
Równoczesne spełnienie przez jedno dzieło
— 147 —