podkr. P. C.) — okazywały się jakby umyślne, ale zarazem już niezrozumiałe.
W kontekście tak ukształtowanej lektury Zorze wieczorne rozumieć należy jako odwołanie wcześniejszych obietnic „wyjawienia tego, co skryte,” jako unieważnienie rzekomo przemilczanej prawdy, unieważnienie wielkiego i oczekiwania na „całą prawdę” — oczekiwania niespełnialnego przecież, istotnego tylko jako podnieta do samopoznania, a nie jako metoda wzbudzania zdrowej i niezdrowej ciekawości. W Zorzach... uświadomił bowiem Konwicki charakter zapotrzebowań, jakie wywołała sylwa, i charakter spełnień, jaki przypadł jej w udziale: „Wszyscy jesteśmy oglądaczami. Ktoś nas wyposażył w tę skłonność [...]. Codziennie w milionach sal teatralnych, kinowych, koncertowych, kabaretowych, burdelowych oglądamy pokazywaczy. Może i ja jestem jednym z pokazy-waczy” (Zorze wieczorne, s. 6).
Mimo tak wyrazistej przestrogi, mimo ujawnienia spłyconych efektów sylwńcznego kontraktu, reakcje na Zorze wieczorne każą przypuszczać, iż autor padł ofiarą własnej gry w odroczenie.
Powiedzmy najpierw, iż Zorze... miały — swoją niedbałością, ostentacyjnym lekceważeniem kwestii społecznych i ideologicznych, przesadnym wyakcentowaniem ,ja” — uwypuklić ton pożegnalny. W wywiadzie z roku 1992 mówił
Konwicki o Zorzach...: „Właściwie wnikliwy czytelnik mógł się zorientować, że ja się żegnam, że znudziłem się pisaniem, że straciłem te ambicje odbijania czy pokazywania współczesności, włączania się w awantury, które dzieją się w kraju” (Jestem znużony pisaniem, „Format”. Dodatek „Gazety Wielkopolskiej” 1992, nr 1). Zorze wieczorne były więc wyraźnym i świadomie założonym przez autora unieważnieniem czytelniczych oczekiwań, skoncentrowanych na obrazach świata bądź wyznaniach świadka. „Ja nie gryzę sercem i nie rozdrapuję zabliźnionych ran” (s. 56), odpowiadał Konwicki tym, którzy spodziewali się tonów społecznych; „Dokoła mnie pusto i ja jestem w środku pusty” (s. 249) — uprzedzał poszukiwaczy wyznań.
Konwickiego nie interesował bowiem ani zmieniony kontekst polityczny, ani nowe reguły odbioru tolerujące wyłącznie „całą prawdę”. Zorze... eksponowały natomiast problem, który w sylwach tkwił od samego początku — problem autentyczności pisania.
Zaczynały się Zorze... od konwencjonalnej obietnicy: „Niedługo jako premię dam wytrwałym spory kawałek prozy pełnej erotycznych ekscesów, nieprzyzwoitych zwierzeń i totalnej sprośności’ (s. 17). Oczywiście ani ta, ani żadna z wcześniejszych zapowiedzi nie została spełniona. Definicją Zórz... i najbardziej ogólnym komentarzem do niej było stwierdzenie autora:
— 187 —