lit BUNT W TREBLINCE
sanitarne. Wszystko to gnało na leb, naszyję, byle jak najszybciej oddalić sięod zbliżającego się frontu. Nad wszystkim rozbrzmiewała głucha kanonada armat. Na wschodzie widać było błyski rozrywających się pocisków. Kilku towarzyszących nti partyzantów znalazło porzuconą w rowie przydrożnym ciężą-rówkę pełną broni. Wyciągnęli po cichu większość jej zawartości. Zdobyliśmy w ten sposób kilka karabinów maszynowych z dużą ilością amunicji i kilka skrzynek granatów. Nie mogłem się zdecydować, czy wydać rozkaz ostrzeliwania szosy. Nie wiedziałem, na jakie siły niemieckie się natknę. Moim celem było zatrzymanie uciekających Niemców. Nie dać im przejść przez most, a tym samym nie dać im sposobności wysadzenia go. Zaczęło świtać. W pewnej chwili nad naszymi głowami ukazały się dwa samoloty z rosyjskimi czerwonymi gwiazdami. Zaczęły krążyć nad mostem. Wydałem rozkaz strzelania. Skierowałem ogień karabinów maszynowych na zatłoczony żołnierzami most. Resztę ognia rozprowadziłem na cały odcinek szosy wzdłuż wsi. Już po pierwszej serii strzałów wytworzy! się zator z rozwalonych pojazdów niemieckich. Pojedynczy żołnierze niemieccy przekradali się przez nasz ostrzał, próbując przebiec przez most. W tym samym czasie samoloty rosyjskie ostrzeliwały środek zatarasowanej przez nas szosy. Niemcy strzelali chaotycznie. Nagle na nasze pozycje padł grad kul. Byliśmy ostrzeliwani przez żołnierzy niemieckich chroniących mostu. Znajdowali się po obydwu jego stronach. Strzelanina trwała do zapadnięcia zmroku.
Rakieta wystrzelona zza toru kolejowego, który znajdował się za nami, rozproszyła mrok. Od razu cale niebo zostało oświetlone rakietami. Spoza toru kolejowego wyłoniły się białe sylwetki zlewające się z zaśnieżonym terenem. Gdy się do nas zbliżyły, rozpoznaliśmy w nich żołnierzy rosyjskich ubranych w ochronne białe kombinezony. Jeden z nich wykrzyknął po rosyjsku:
— Gdzie wasz dowódca?
Zbliżyłem się do niego. W mroku trudno mi było dojrzeć rysy jego twaizy zasłoniętej częściowo futrzaną czapką z nausznikami. Na przodzie czapki widniała czerwona gwiazda. Powiedziałem, że jestem dowódcą oddziału grupy partyzanckiej. Wyciągnął przyjaźnie rękę w grubej futrzanej rękawicy i uścisnął moją dłoń, z uznaniem krzycząc, że wie, że to my zatrzymaliśmy uciekających Niemców. Zapytał, czy most jeszcze stoi. Pokazałem mu rozpościerający się przed nami, nienaruszony, lukowy, betonowy most. Krzyknął, że trzeba go zdobyć. Pokazałem mu, że można ominąć most, przechodząc zamarzniętą Utratę, a wtedy zdobędziemy most z dwóch stron. Skinął głową potakująco. Wydal rozkaz i kilku jego żołnierzy znikło w zaroślach nadrzecznych. Moja grupa wraz z kilkoma rosyjskimi żołnierzami i ich oficerami nadal ostrzeliwała most. Po ciągnących się w nieskończoność paru minutach z drugiej strony rzeki na most wystrzelono rakietę. Od razu potem rozległy się strzały. Byl to umówiony znak, że udaio się tej garstce żołnierzy przejść na drugą stronę i że rozpoczęli atak z drugiej strony mostu. Moja grupa partyzantów wraz z żołnierzami rosyjskimi biegiem posuwała się wzdłuż szosy, ostrzeliwując most. Pod gradem kul wtargnęliśmy na szosę usłaną niemieckimi trupami. Gdzieniegdzie jeszcze, ukryci za rozwalonymi autami, strzelali pojedynczo broniący się Niemcy. Posuwaliśmy się szosą pomiędzy palącymi się rozwalonymi autami, powywracanymi wozami i zabitymi końmi. Cały czas strzelaliśmy w stronę mostu. Hanka z Zygmuntem byli w mojej grupie i walczyli wraz z nami. Gdy odległość od mostu zmniejszyła się i gdy bytem osłonięty przewróconym autem, rzuciłem kilka granatów na niemiecką pozycję ochrony mostu, skąd cały czas byliśmy ostrzeliwani. Zaraz potem pozycje niemieckie zamilkły. Most został przez nas zdobyty.
Gdy stałem wraz z Hanką i Zygmuntem na moście, mijający nas żołnierze rosyjscy pozdrawiali nas, krzycząc ze szczęścia: — Zdrastwujtie towariszczi, za rodinu na Berlin! Lotem błyskawicy przelatuje przez mój mózg myśl: — Za kogo ja walczę? Przed moimi oczyma przesuwają się sylwetki tych, których już nie ma. Ja też idę na Berlin, lecz nie za ojczyznę. Ja idę na Berlin, by zemścić się za tych, których pozostawiłem w dołach Treblinki, za tych, których już nie ma.
Z odrętwienia budzi mnie głos:—Igo, co z tobą? Nie słyszysz, że syreny już dawno zamilkły? Nagle zniknęły otaczające mnie ciemności. Przede mną rozpościerała się oświetlona porannym słońcem ulica Tel Awiwu. Rozpoczął się dzień rocznicy zagłady.
Udim 1984