128 BUNT W TREBLINCE
niemiecka żandarmeria, mógłbym być rozpoznany, a to groziło śmiercią r bezradność, poczucie braku poparcia ze strony społeczeństwa polskiego do* prowadzały mnie do depresji. Myślałem często o popełnieniu samobójstwa
Kiedy w kwietniu 1943 roku płonęło getto warszawskie, nie mogłem usiedzieć w domu. Nie byłem w stanie pracować. Wymknąłem się ze swojej izdebki i szedłem przez uliczny zgiełk ku walczącej dzielnicy żydowskiej. Szedłem uli. cami przylegającymi do getta, wsłuchiwałem się w odgłos walk. Przeżywałem tragedię całego narodu żydowskiego. Po cichu odmawiałem modlitwę. Stojąc wśród tłumu gapiących się Polaków, słyszałem różne uwagi. Większość żałowała, patrząc na płonące getto i na wyskakujących z wysokich pięter płonących domów dorosłych i dzieci. Żałowali jednak domów i ich zawartości, a nie ludzi.
Samek, trudno sobie wyobrazić, w jakim piekle tutaj żyjemy. Ludność polska w większości nas nienawidzi. Tylko nieliczni pomagają. Narażają tym życie swoje i swoich rodzin, ale takich jest tylko mała garstka.
Staruszek wyszedł do miasta, a ja zostałem w pokoju. Poszedł na pocztę wysłać depeszę do matki, aby natychmiast przyjechała. Trzy dni później usłyszałem dzwonek przy drzwiach. Byłem sam w mieszkaniu. Nałożyłem na głowę kapelusz i otworzyłem drzwi wejściowe. Na progu stała moja matka. Patrzyła na mnie i nie wierzyła własnym oczom. Zdawało jej się, że ma przed sobą jakąś zjawę. Przecierając ręką oczy, wyszeptała:
— Samek, to ty?
Widząc, że nogi się pod nią uginają, podparłem ją ramieniem i wprowadziłem do naszego pokoju. Usiedliśmy na łóżku. Padliśmy sobie w objęcia. Pizy-tuliła mnie do siebie, płacząc wraz ze mną. Siedzieliśmy tak bez ruchu, przytuleni. Po chwili matka zapytała:
— Jak ty stamtąd wyszedłeś?
Ze zdziwieniem spytałem:
— Skąd mama wie, gdzie byłem?
— Dowiedziałam się o tym od prezydenta Judenratu Wajsbluma w Sandomierzu. Gdy powróciłam z Częstochowy do Opatowa po aresztowaniu twych sióstr, dowiedziałam się, że większość ludności miasteczka została wywieziona do Treblinki. Tylko nieliczni (członkowie Judenratu z rodzinami i kilkadziesiąt zamożnych rodzin) przenieśli się do świeżo dla nich założonego obozu w Sandomierzu i tam przeżyli „wysiedlenie”. Pojechałam do Sandomierza, sądząc, że cię tam spotkam. Gdy zapytałam Wajsbluma o ciebie, odpowiedział z zażenowaniem, że jesteś w Treblince. Dowiedział się o tym od jednego z młodych chłopców, Kudlika, którego wywieziono wraz z tobą do Tireblinki. Wyjęto go z transportu do obozu pracy obok Treblinki, skąd uciekł. Po powrocie do Sandomierza opowiedział, że widział cię, że zostałeś wepchnięty do baraku i że żyjesz. Od tej chwili wiedziałam, że jesteś w obozie śmierci Treblinka. Pojechałam do Warszawy. Wzięłam od ojca parę portretów i świętych obrazów. Ojciec wydrukował na kartce, że jestem jego ajentką i że przyjmuję zamówienia na portrety i sprzedaję święte obrazy. Z tym ekwipunkiem pojechałam do Siedlec, a stamtąd pociągiem do Kosowa. Resztę drogi, pod samą Treblinkę, odbyłam na furmance. Chłopi nie chcieli udzielić mi noclegu. Przestrzegali mnie przed Ukraińcami, którzy pilnują Treblinki i gwałcą kobiety. Mówili, że jest bardzo niebezpiecznie kręcić się w tej okolicy. Krążąc po wsi w pobliżu Treblinki, poczułam dziwny mdły zapach. Chłopi pokazali las i powiedzieli, że za nim znajduje się obóz śmierci i że zapach, który czuję, pochodzi z rozkładających się zwłok. Widząc, że nie mogę się bardziej zbliżyć do obozu i nie znajdując noclegu, powróciłam do Warszawy. Miałam nadzieję, że może ty jednak żyjesz.
Potem zadała pytanie, którego się cały czas bałem.
— Czy widziałeś w obozie swoje siostry?
Tak jak poprzednio ojca, tak i matkę oszukałem, mówiąc, że nic o siostrach nie wiem. Matka wciąż tuliła się do mnie, nie odrywając ode mnie wzroku. Szeptała do mnie:
— Samek, Sameczku.
W tej chwili uświadomiłem sobie, że już nie jestem „Kacapem” z Treblinki. W myśli zobaczyłem mych najdroższych z obozu: Alfreda, księdza, Meringa, Chorążyckiego i innych, którzy nie dożyli takiej szczęśliwej chwili. Może pomogło mi przetrwać pragnienie zobaczenia moich rodziców? Świadomość, że prawdopodobnie żyją, dodawała mi sił. Nie dowierzając samej sobie, matka wciąż szeptała:
— Ty żyjesz, ty żyjesz.
A potem znów to straszne pytanie:
— Czy na pewno ich nie widziałeś?
Zaprzeczyłem ruchem głowy. Błysk nadziei rozjaśnił twarz mojej Matki, a ja oczyma wyobraźni widziałem malutkie paletko i spódniczkę połączone ze sobą na piaskach Treblinki.
Kilka dni spędziłem w mieszkaniu ojca. Codziennie przed wieczorem udawałem, że wychodzę z mieszkania. Ojciec zamykał głośno drzwi, aby wszyscy słyszeli, że wychodzę. Potem otwierał je cicho, a ja wślizgiwałem się z powrotem do pokoiku ojca, gdzie spędzałem noc. Rano z kolei po cichu wychodziłem. Potem wracałem, dzwoniąc do drzwi wejściowych, aby gospodarze słyszeli, że przyszedłem z wizytą.
Którejś niedzieli przyjechała mama i zabrała mnie ze sobą do podwarszawskiej miejscowości Włochy. Szła z wizytą do wdowy po znanym pisarzu polskim