152 BUNT W TREBLINCE
— Nie wiem.
Widząc, że nic od niego więcej nie wyciągnę, opuściłem pokój. Za mn poszli trzej moi żołnierze. Od razu za nami wyszły dwie młode kobiety. je(j^ z nich dogoniła mnie na schodach i powiedziała cicho:
— Ja znałam artystę-malarza Willenberga z Częstochowy.
Odpowiedziałem, że jestem jego synem.
Brunetka szepnęła:
— Ja też jestem Żydówką. Jestem wnuczką głównego rabina Częstochowy —Asza.
Gdy zapytałem ją, czy wie, co się stało z aresztowanymi Żydem, odpowiedziała ze smutkiem, że został rozstrzelany1. Rozczarowany nieudaną wyprą-wą powróciłem wraz z żołnierzami do brygady.
Był słoneczny poranek jesienny 3 września. Wyszedłem z bunkra na ulicy Hożej, w którym mieścił się sztab Polskiej Armii Ludowej. Gdy dochodziłem do rogu Marszałkowskiej, usłyszałem nad sobą znany świst pocisku wystrzelonego z armaty umieszczonej na platformie kolejowej. Siła pocisku byta tak wielka, że rujnowała wysokie domy, tworząc kilkumetrowe, głębokie leje. Do świstu pocisków padających co sześć minut, dołączył się przerażający ryk rakiet przezwanych przez nas „krowami”. Eksplozje następowały jedna po drugiej. Cala ulica Marszałkowska przykryta była pyłem wapiennymi z walących się domów. Z przerażeniem zauważyłem, że padające pociski koncentrują się na wysokości domów znajdujących się w pobliżu mieszkania mojego ojca. Pobiegłem w stronę ostrzeliwanych domów. Drogę tarasowały mi góry gruzów. Z trudem dobiegłem do domu na Marszałkowskiej 60. Przed wejściem do bramy piętrzyła się kupa gruzów, które były częścią górnych pięter domu, tarasując wejście do bramy. Przeskakując mury i cegły wszedłem do bramy. Minąwszy ją, znalazłem się na podwórku. Tutaj również piętrzyły się rumowiska górnych pięter domu. Przeskakując ogromne kawały murów, dobiegłem do prawej klatki schodowej. Po schodach zasypanych odłamkami murów i szklą doszedłem do drzwi mieszkania mojego ojca. Z trudem je otworzyłem. Z niepokojem rozejrzałem się po pokoju. Po chwili dojrzałem go leżącego na łóżku, przykrytego kołdrą i grubą warstwą pyłu wapiennego. Na mój krzyk: „Tata”— ojciec spokojnie otworzył oczy i zrezygnowanym ruchem ręki pokazał na sufit. Powiedział, że tam się zatrzymała bomba. Rzeczywiście, nad jego pokojem duża część domu została zrujnowana przez pocisk. Widząc, że jest zdrów i cały, krzykiem daiem upust napięciu ostatnich godzin.
— Stało się to, co przewidywałem! Prosiłem tyle razy, aby tata zszedł do piwnicy! Ale tata zawsze się upierał, że woli być na górze niż zasypany żywcem w piwnicy. Na co teraz jeszcze ojciec czeka? Czy nie dosyć, że część domu została zrujnowana?
Mrugając swoimi wyrazistymi niebieskimi oczyma, powiedział:
— Nie ma rady, trzeba będzie zejść do piwnicy. Ale wiesz, ja zacznę mówić. I tak wszystko się kończy, to po co ja mam się męczyć i udawać niemowę. Powiem, że po eksplozji doznałem szoku i powróciła mi mowa.
Pomogłem ojcu przenieść się do piwnicy. Zgromadzeni w niej lokatorzy dali ojcu kącik, w którym się od razu zagospodarował.
Gdy nazajutrz przyszedłem odwiedzić ojca, napotkani sąsiedzi radośnie zwiastowali mi szczęśliwą nowinę: ojciec odzyskał mowę po wybuchu bomby. Udając, że jestem szczęśliwy z tego „cudu”, udałem się na poszukiwanie ojca. Zastałem go otoczonego grupą mieszkańców domu przy schodach prowadzących do piwnicy. Sprawnymi ruchami rysował węglem na suficie głowę Jezusa na tle krzyża. Na ramionach krzyża napisał: „Jezu ufam tobie”. Gdy zakończył swoją pracę, otaczający go mieszkańcy domu wpadli w ekstazę. Wierzyli, że święta głowa Jezusa będzie ich chronić przed niebezpieczeństwem. Wiadomość o szczęśliwym wydarzeniu lotem błyskawicy obiegła okoliczne domy. Zgromadzona w piwnicach ludność miała ze sobą kontakt. Połączone ze sobą piwnice tworzyły jak gdyby uliczki pod domami. Krążyły różne wersje szczęśliwego wydarzenia. Jedna się powtarzała. Artysta-malarz z wdzięczności dla Jezusa namalował jego wizerunek. W tym okresie ojcu nie brakowało jedzenia. Wdzięczni sąsiedzi zapraszali go, aby wraz z nimi spożywał ich skromne posiłki. Któregoś dnia moi żołnierze znaleźli skrzynkę świec. Dałem je ojcu. Były bezcenne ze względu na brak elektryczności w czasie powstania. Dzieląc się świecami, rewanżował się za jedzenie.
W tym okresie coraz trudniej było z żywnością w Warszawie. Dostaliśmy ze sztabu rozkaz, aby przynieść na wyżywienie sztabu i brygady worki z jęczmieniem znalezione w składach browaru Haberbuscha67. Potrzebowaliśmy pomocników do przeniesienia jęczmienia. Ogłosiliśmy, że poszukujemy ochotni-
« „Haberbusch i Schiele" — Zjednoczone Browary Warszawskie — budynki, składy i młyn należące do tej firmy znajdowały się w rejonie ulic Żelaznej, Prostej, Tbwarowej i Krochmalnej. Cześć tych zabudowań opanowali 10 sierpnia żołnierze zgrupowania „Chrobry II '. Po przejściowym zajęciu przez Niemców, powstańcy odzyskali składy 8 września.—Ludność cywilna w powstaniu warszawskim, t. 3, s. 439 (kronika powstania Wl. Bartoszewskiego).
W cytowanej relacji z ŻIH Wittenberg podał: „Jej brata akowcy zmusili do ucieczki, zabierając mu ogromną ilość papierosów (chcieli go zabić)". Wedle późniejszej relacji autor twierdzi,® został on zabity.