Ili BUNT W TREBLINCE
utknęła w mięśniu nogi. Dobrze by było ją jak najszybciej wyjąć, ale tego on zrobić nie może, gdyż po operacji musiałbym kilka dni leżeć, a u niego miejsca nie ma. Powiedział jednak, że ma dla mnie dobre lekarstwo. Zawołał żonę, aby przygotowała śniadanie. Zaprowadził mnie do kuchni, gdzie w trójkę, wraz z jego sympatyczną żoną, zjedliśmy obfity posiłek. Zanim opuściłem gościnny dom, zapytałem jeszcze o drogę na targowisko. Doszedłem do straganu z uży-wanymi butami i zapytałem właściciela, czy jest gotowy zamienić moje wysokie chłopskie buty, na zwykłe żołnierskie. Wiedziałem, że moje są warte więcej i zależało mi na otrzymaniu różnicy w gotówce. Rzeczywiście, po zamianie otrzymałem 120 złotych. Czułem się pewniej, mając tę sumę w kieszeni. Skierowałem się w stronę dworca. Gdy tylko wszedłem do poczekalni, rzuci! mi się w oczy plakat informujący o ucieczce 50 bandytów żydowskich. Plakat ostrzegał przed udzielaniem pomocy zbiegom i zawiadamiał, że między bandytami są roznosiciele tyfusu. Na liście gończym podano, że zbiegów można rozpoznać po ogolonych głowach. Wykręciłem się na pięcie i powoli wycofałem j z dworca. Miałem dosyć Siedlec. Zrozumiałem, że jest dla mnie niebezpiecz- | nie kręcić się po tym małym miasteczku, gdzie jeden drugiego zna. Postanowi- ; łem stąd wyjechać. Zniknąć w dużym tłumie. Do tego celu najbardziej nadawała się Warszawa. Ostrożnie wszedłem na dworzec, wmieszałem się w tłum pchający się do kasy. Kupiłem bilet do Warszawy. Okazało się, że mam jeszcze około dwóch godzin do odejścia pociągu. Aby się nie narażać na niepotrzebne spotkanie z mieszkańcami Siedlec, położyłem się za stacją na trawie. Uspokoiło mnie to, że obok mnie leżało jeszcze kilku podobnych do mnie włóczęgów.
Gdy pociąg nadjechał, tłum rzucił się do wagonów, ciągnąc ze sobą różno-kształtne bagaże. W większości podróżnymi byli spekulanci obładowani rąbanką, kiełbasami. Widać było, że są stałymi pasażerami tego pociągu. Znali śf między sobą, a z konduktorem byli za pan brat. W czasie podróży pożywiali się swoimi produktami, popijając samogonem. Kobiety dzielnie dotrzymywały kroku mężczyznom. Właśnie oni byli tymi, którzy zaopatrywali stolicę w żywność Na każdej stacji, gdy pociąg zwalniał, rozglądali się bacznie dokoła w obawie przed niemieckimi żandarmami i polską policją, która rekwirowała im towar. Nagle z jednego z kątów wagonu, przez stłoczony gęsto tłum wysunęła się na środek korytarza kobieta. Jej ruchom wiórowały okrzyki spekulantów:
— Zróbcie miejsce dla hrabiny!
Stanęła obok mnie starsza kobieta. Wysoka, na blond tleniona i wyzywająco umalowana. Na szczupłych ramionach zawieszoną miała dużą harmonię-Patrzyła na wszystkich wyniośle, jakby gardziła zebranym tłumem. Wyglądała jak wielka aktorka, która zniżyła się do publiczności znajdującej się w wagonie-Po paru akordach zaczęła grać jakąś melodię, wtórując sobie śpiewem. Jej gl®
Rembertów
vn
I byt ochrypły i przepity. Grata i śpiewała, nie fałszując. Gdy zakończyła swój koncert, podróżni hucznie ją oklaskiwali, rzucając hojne datki. Zegnali ją okrzykami:
— Brawo hrabina, do ponownego usłyszenia!
Na jakiejś stacji do naszego wagonu weszła porządnie ubrana niewiasta z córeczką. Sześcioletnia dziewczynka, blondynka o niebieskich oczach, stanęła obok mnie. Spojrzałem na jej szczupłą twarzyczkę i nagle zamazały mi się rysy jej twarzy. Widziałem przed sobą moją najmłodszą siostrzyczkę. Wspomnienia o niej napłynęły wezbraną falą. Nagle nie widziałem nikogo w wagonie. Łzy, które nabiegły mi do oczu, jeszcze bardziej wzmogły tę złudę. Poczułem, że łzy toczą się po moich wychudłych policzkach. Otaczające mnie kobie-tyzauważyły moje wzruszenie i zaczęły wypytywać, co mi się stało. Chciały wiedzieć o mnie więcej. Skąd pochodzę, dokąd jadę. Opowiedziałem raz jeszcze bajkę o niemieckim obozie. Moje opowiadanie wywołało zainteresowanie. Cały wagon przejął się moim losem. Gdy powiedziałem, że wybieram się do Warszawy, odradzali mi gremialnie tę wyprawę. Jedna z kobiet zaofiarowała mi gościnę u siebie, we Włochach za Warszawą. Druga, starsza wiekiem, zapraszała mnie do siebie do Rembertowa przed Warszawą. Wybrałem Rembertów. Gdy pociąg zatrzymał się na stacji Rembertów, pomogłem mojej dobrodziejce wynieść koszyki. Doszliśmy razem do jej gościnnego domu.
Poszedłem ze starszą panią, która mnie zaprosiła do swojego mieszkania w Rembertowie. Mieściło się ono na głównej ulicy miasteczka. Był to drewniany dom składający się z dwóch pokoi i kuchni. W mieszkaniu zastałem szesnastoletnią córkę gospodyni i jej czternastoletniego synka. Mieszkanie było ubogie. W korytarzu wisiały jakieś szmaty na wieszaku. Ciężko mi się było zorientować, u kogo się znajdu ję. Gospodyni wyglądała chorowicie i staro. Synek zaś zapowiadał się na andrusa. Córka o wyzywająco umalowanych wargach przewracała zalotnie niebieskimi oczyma. Thk jakby już teraz uczyła się najstarszego zawodu na świecie. Gdy zasiedliśmy do obiadu, matka powiedziała, że szkoda, że jej najstarszego syna nie ma w domu, ale on chyba wkrótce przyjdzie. Odstąpiła mi jeden pokój z łóżkiem, a reszta rodziny umieściła się w pokoju z kuchnią. W nocy usłyszałem otwieranie drzwi i szepty. Spiesznie włożyłem na siebie spodnie i wszedłem do kuchni, gdzie paliło się światło. Widziałem, że moja gospodyni wita się serdecznie z nowo przybyłym. Okazało się później, że był to jej starszy syn. Widząc mnie wychodzącego z pokoju, mamusia powiedziała do syna: