106 BUNT W TREBLINCE
czej części obozu, w której skfad wchodziły baraki niemieckie i ukraińskie oraz domek sztabu.
Th część obozu znajdowała się w łesie. Był tam telefon, który łączył Treblinkę ze stacją kolejową Treblinka i ze światem zewnętrznym. Alfred miał kręcić się po obozie, zbierać śmiecie i szmaty. Do tego celu otrzymał wózek dziecięcy, których w obozie było pełno. I tak jak więźniowie z grupy „Flaschensortieren”, którzy zbierali flaszki, termosy i gamczki, tak i on jechał ze swoim wózecz-kiem. Na rogach ścieżek obozowych ustawione były beczki pomalowane wapnem na biało. Alfred wyciągał nagromadzone w nich śmiecie i oczyszczał teren, grabiąc i zamiatając. Zebrane śmiecie zawoził przez peron do lazaretu, na wieczny ogień. Paliły się tam wraz z trupami. Celem komendanta było zwiększenie liczby chłopców pracujących w gospodarczej części obozu. Mogli się oni kręcić, nie budząc żadnych podejrzeń i nie narażając się na niebezpieczeństwo. Aby zalegalizować swój plan, wziął Alfreda, który mówił perfekt po niemiecku (urodził się w Niemczech), do esesmana „Kiwe”. Obaj zdjęli czapki, stanęli na baczność. Komendant obozu poprawnym niemieckim zameldował, że jego zdaniem należy znaleźć człowieka, który będzie robił porządki. Ukraińcy zanieczyszczają cały czas teren śmieciami. „Kiwemu” pomysł się spodobał. Kiwnięciem głowy zatwierdził go. Galewski przedstawił Alfreda i powiedział, że to on będzie odpowiedzialny za czystość gospodarczej części obozu. Od tego dnia Alfred kręcił się codziennie z małym, brudnym dziecięcym wózeczkiem po całym obozie. Komendant planował wykorzystywanie młodych chłopców, którzy pracowali jako ordynansi w niemieckich barakach, i wykorzystanie Alfreda, który miał służyć jako łącznik między obozem a nimi. Był to zasadniczo początek konspiracji. Był to początek planu buntu w obozie. Dotychczasowe plany brały w łeb. Tak jak nieudany zakup broni przez doktora Chorążyckiego.
Tym razem plan byl prosty: tego dnia, kiedy w obozie będzie mniej Ukraińców i Niemców (jeździli na święta do domów), znajdującym się w naszych rękach kluczem wyjąć część broni z arsenału. Następnie, wykorzystując młodych chłopców, rozprowadzić ją po obozie. Pierwszym punktem była grupa kartof-larzy, która znajdowała się vis i vis baraków niemieckich i gospodarczych. Broń najłatwiej było ukryć w kopcach kartofli. Stąd miała być rozprowadzona przez młodych chłopców po całym obozie. W magazynie u więźnia o przezwisku „Małpa” znajdowały się różne narzędzia nadające się do przecinania drutów. Więźniowie pojedynczo, aby nie budzić podejrzeń, szli do magazynu po przerwie obiadowej i otrzymywali od niego różne narzędzia, które nadawały się nie tylko do przecinania drutów. Można było nimi również zabijać naszych oprawców. Otrzymywali oni obcążki, siekiery, młoty. Niektórzy z nich wygrzebali z ziemi schowane tam wcześniej noże kuchenne. Były one ostre i długie.
W obozie nie wolno nam było ich używać. Zabieraliśmy je od razu z placu transportowego i chowaliśmy z nadzieją, że w przyszłości mogą nam się przydać. W dzień planowanego buntu każdy z nas starał się mieć przy sobie trochę pieniędzy albo złota. Plan polegał na tym, że po rozprowadzeniu broni po obozie chłopcy mieli rzucić granaty na budynki niemieckie. W tym samym czasie dwóch więźniów, mechaników i szoferów zarazem, którzy mieli pod swoją opieką niemieckie auta i dostęp do zbiornika benzyny, miało go podpalić. Jeden z nich był Czechem, drugi pochodził z Warszawy. Więźniowie z bauko-mando mieli przejść pomiędzy parkanem a niemieckimi barakami tyłem drogi w stronę auta pancernego stojącego przy bramie wejściowej. Mieli je zdobyć i otworzyć bramę wejściową. Ci więźniowie, dla których nie starczyło karabinów — a była ich większość — mieli za zadanie podpalać, co się dato. Kto był w baraku, podpalał barak. Kto był na zewnątrz — podpalał płot. Wybuch powstania wyznaczony był na godzinę 4.30.
O godzinie 3.30 od strony zabudowań nadszedł Alfred. Popychał swój nieodłączny wózek dziecięcy zapełniony śmieciami. Przystawał od czasu do czasu i zbierał śmiecie. Zbliżył się do naszego komando, gdzieśmy rąbali drzewo. (Tego dnia nie poszliśmy do pracy do lasu.) Skinął na mnie głową. Odłączyłem się od grupy. Wszedłem za okrągłą stertę porąbanego drzewa. Byliśmy tutaj schowani przed wzrokiem wachmana, który stał przy bramie, prowadzącej do ogrodu warzywnego. Alfred szepnął mi, że idzie na wyznaczone poprzednio stanowisko. Powiedział mi, że bunt rozpoczyna się za pól godziny. Popychając swój wózek, poszedł w stronę kartoflarzy. Po paru minutach podszedłem do vorarbeitera Kleinbauma i spytałem, która godzina. Była 4.00. Miałem jeszcze dwadzieścia minut, aby dobiec do baraku ukraińskiego, gdzie już dostaniemy broń. Z niecierpliwością czekałem na broń, którą mieli mi przynieść na tra-gach chłopcy z Kartofelgruppe. W tej samej chwili, kiedy z napięciem oczekiwaliśmy broni, ukazał się na ścieżce obok płotu jadący na rowerze esesman Suchomil. Był to Niemiec sudecki, szef Goldjudenów odpowiedzialny za zrabowane pieniądze. Sprawdził posterunek ukraiński wzdłuż płotu. Minął wachmana stojącego przy bramie ogrodu warzywnego i poszedł w stronę obozu śmierci. Powoli ochłonęliśmy z przerażenia wywołanego jego niespodziewanym pojawieniem się. Po paru minutach ukazali się kartoflarze. Przytaszczyli na swoich tragach dwa karabiny. Kohen i fryzjer złapali jednocześnie za karabin, wyrywając go sobie wzajemnie. W tej samej chwili usłyszeliśmy detonacje od strony baraków niemieckich. Posypały się nagle na nas strzały z karabinu Ukraińca, który stal na warcie przy wejściu na teren ogrodu warzywnego. Kohen odepchnął fryzjera i zza drzewa wystrzeli! w stronę Ukraińca — ten pad1 martwy pod płotem. Złapałem drugi karabin i poleciałem w stronę ogrodu