72 BUNT W TREBLINCE
Dowódca obozu Franz Stangl wystąpił naprzód i rozpoczął swoje przemówienie. Mówił, że od teraz jest nowy regulamin dla więźniów. Wyczytywal z kartki nowe przepisy. Co nam wolno, a co jest zabronione. Za co dostaniemy pięćdziesiąt batów, a za co dwadzieścia pięć. Za znalezienie u więźnia pieniędzy lub złota — kara śmierci przez rozstrzelanie. Za znalezienie jedzenia przy-niesionego spoza obozu — rozstrzelanie. Za uszkodzenie rzeczy po zamordowanych — rozstrzelanie. Za niewłaściwe wykonanie rozkazu komendanta obozu Galewskiego lub kapo — pięćdziesiąt batów na stołku. Za przewinienie w stosunku do vorarbeitera pięćdziesiąt batów, dwadzieścia pięć batów za niewykonanie rozkazu blokowego. Od tego dnia będzie lista więźniów. Każdy z nas będzie miał swoją kartę. Będą na niej zapisywane wszystkie nasze przewinienia. Potem odbył się normalny, wieczorny apel. Po odśpiewaniu przez nas hymnu obozowego Fester Schritń* esesmani odeszli. Myśmy weszli do naszych baraków. Blokowi kazali nam usiąść na pryczach. Podchodzili do każdego z nas i pytali o nasze imiona i nazwiska. Dostali rozkaz od Niemców, aby przygotować imienny spis więźniów. Miała to być pierwsza lista więźniów Treblinki. Zastanawialiśmy się wszyscy, jakie dane podać. Żaden z nas nie miał przy sobie dokumentów. Mogliśmy podać, co nam się żywnie podobało. Nie wiedzieliśmy jednak, jak będzie lepiej — czy podać nazwisko fałszywe, czy prawdziwe. Powiedziałem, że moim zdaniem należy podać prawdziwe nazwiska, bo może przez przypadek pozostanie po nas tylko ta lista. Wtedy będzie przynajmniej wiadomo, kto się tutaj znajdował. Podawaliśmy każdy swoje imię i nazwisko. Po paru dniach dostaliśmy winkle (ośmiocentymetrowe trójkąty zc skóry, na których był przyszyty kolorowy materiał) z numerem każdego więźnia. Podzieleni byliśmy według miejsca zamieszkania na trzy grupy. Mieszkańcy pierwszego baraku mieli niebieskie i zielone, mieszkańcy drugiego baraku czerwone winkle. Odtąd „Kiwe” mógł nas znaleźć, zapisać numer i wywołać na plac na karę chłosty. Nagle z tego chaosu morderstw staliśmy się obozem zorganizowanej śmierci. Od tego dnia staliśmy się oficjalnymi więźniami obozu pod nazwą „Ober-Majdan TYeblinka”.
Tego samego wieczora nadszedł rozkaz obcięcia nam włosów. Po raz pierwszy kazano nam ogolić włosy. Powiedziano, że mamy to powtarzać co dwadzieścia dni, dla higieny. Nie wierzyliśmy, że to było głównym powodem wydania tego rozporządzenia. Podejrzewaliśmy, że jest to raczej jeszcze jeden ze sposobów utrzymania nas w obozie i utrudnienia ucieczki. Ze świeżo ogolonymi głowami siedzieliśmy na pryczach, na betach. Nasza grupa składała się
ty Fester Schritt (nicm.) — twardy krok. Tytuł hymnu obozowego, petny tekst w: Dokumenty i materiały, 1.1 Obozy, opracował N. Blumcntal. Łódź 1946, s. 193 — relacja M. Lachsu.
z Meringa, księdza, Alfreda, Działoszyńskiego i mnie. Przyglądaliśmy się sobie. Byliśmy wszyscy bardzo zmienieni bez włosów. Komentowaliśmy wrażenia minionego dnia. Zastanawialiśmy się, jaki był powód niespodziewanej wizyty i cel nowych rozporządzeń. Chodziły słuchy między więźniami, że zostaliśmy „zaszczyceni” wizytą Himmlera (po wojnie okazało się, że był to Eichmann).
Profesor Mering powiedział: — Czy uważają nas za takich idiotów, że sprzedają nam takie bzdury? Odpowiedziałem mu, że myślę, że nikt z nich się w ogóle nad nami nie zastanawiał. My jesteśmy dla nich tylko statystami w przedstawieniu, które oni tutaj organizują dla siebie, tworząc zorganizowany obóz o nowej nazwie „Ober-Majdan”. Oprócz tego chcą mieć nad nami w ten sposób silniejszą kontrolę.
W trakcie naszej rozmowy doszedł do naszej pryczy artysta-malarz, warszawianin. Średniego wzrostu, o krogulczym nosie, z czarnym wąsem silnie odbijającym się na jego jasnej twarzy. Na głowie nosił czarny kapelusz o dużym rondzie. Na szyi miał przewiązaną wąską czarną kokardkę. Byłem z nim szczególnie zaprzyjaźniony. Był dla mnie cząstką mojej przeszłości. W rozmowach z nim powracałem do dzieciństwa. Wchodząc do jego małej klitki, którą miał u Hofjudenów, przypominałem sobie mojego ojca. Zapach farb olejnych wywoływał fale tęsknoty. Jego postać, chociaż śmieszna na tle tego obozu, rzucała się w oczy z daleka. Na odległość widać było, że jest artystą-malarzem (zawód bardzo pożądany w obozie). Nie był anonimowy. Niejednokrotnie w czasie naszych spotkań opowiadał mi o swojej pracy:
— Maluję portrety olejne dla Niemców. Widzę ich całe rodziny — żony, matki, dzieci, których zdjęcia mi przynoszą. Każdy z nich chce mieć portrety swoich najbliższych. Z przejęciem i miłością opowiadają mi esesmani, jak ich rodziny wyglądają. Jakiego koloru są ich oczy i włosy. Ze słabych, niewyraźnych czarno-białych zdjęć amatorskich maluję im te rodzinne portrety. Wie-rzaj mi, że chciałbym zamiast tych portretów rodzinnych wymalować Niemcom w czarno-białych kolorach dzieci, które leżą w dole, na górze trupów w lazarecie. Żeby to zawieźli do domu i to zawiesili na pamiątkę w swoich domach, skurwysyny.
Tym razem artysta-malarz podszedł do nas szczególnie podniecony. Opowiedział nam, że dostał rozkaz namalowania na białej desce czarnymi literami napisu: „Nach Białystok und Wolkowisk”, ze strzałką pod napisem wskazującą kierunek. Oprócz tego miał zrobić tablicę trzymetrowej długości i wysokości około osiemdziesięciu centymetrów, gdzie na białym polu ma być czarny napis „Ober-Majdan”. Oprócz tego, ma jeszcze namalować na małych, białych tabliczkach napisy „1 klasa”, „2 klasa”, „3 klasa”, „Poczekalnia”, „Kasa”. Na dodatek kazano mu zrobić makietę dużego, okrągłego zegara ściennego. Razem