OY
Przez większą cześć drogi powrotnej jechałem na moim koniu, ponieważ chciałem, by Buster był wypoczęty. Dwie mile przed celem, me bez pewnego uczucia radosnego podniecenia, przesiadłem się na mustanga. Puściłem się na nim kłusem, prowadząc za sobą pozostałe konie. Kiedy Buster wkroczył na ranczo tak spokojnie, jakby to robił przez całe życie, ogarnęło mnie słodkie uczucie tryumfu.
Grupa męzczyzn wykonywała jakieś zabiegi lecznicze na cielętach w zagrodzie, kilku naprawiało stojący przy stajni generator, a jeszcze inni wychodzili właśnie z domu noclegowego. Popatrzyli na mnie i jeden zapytał:
— Co się stałoć
Kiedy im opowiadałem o tym, czego dokonałem, spodziewałem się, że zobaczę osłupienie na ich twarzach, że zasypią mnie pytaniami. Zamiast tego był tylko sceptycyzm.
— Musiałeś przypadkiem wybrać koma, który był już ujeżdżony i dołączył do stada — powiedział jeden z kowbojów.
— Popatrzcie na jego kopyta — odparowałem. — Nigdy nie miał podków. Widać, ze jest w stu procentach mustangiem.
— Widzę, że musiał być na wolności — odparł — ale ty miałeś to szczęście, że znalazłeś takiego, który był juz w czyichś rękach.
W jednej chwili mój dobry nastrój prysł jak bańka mydlana. Czułem gniew i frustrację. To były dla mnie cztery bardzo napięte dni. Osiągnąłem coś, co uważałem za znaczący postęp, jeśli nie przełom, w sposobie, w jaki postępujemy z końmi. Kiedy wróciliśmy z naszymi mustangami do Sa-linas, dwóch lub trzech uczestników obławy opowiadało ludziom o tym, że widzieli mnie jadącego na dzikim koniu. Sam także o tym mówiłem.
Ale ostatecznie nie dano temu wiary. Chociaż nadal stosowałem metodę połączenia, postanowiłem zapomnieć o moich doświadczeniach z-wyżynnej pustyni.