134 Harold Pinter
PETER
Postaram się. Serwus, Stan.
Peter i McCann wychodzą. Stanley idzie w głąb sceny do środka.
GOLDBERG
Ciepły wieczór dzisiaj.
STANLEY
Niech mnie pan nie zagaduje!
GOLDBERG
Przepraszam — co pan powiedział?
STANLEY (podchodząc do Goldberga)
Zdaje się, że zaszło jakieś nieporozumienie. Wszystko tu jest zarezerwowane. Pański pokój jest zajęty. Pani Boles zapomniała pana uprzedzić. Będzie pan musiał poszukać gdzie indziej. GOLDBERG Pan tu jest kierownikiem?
STANLEY Tak jest.
GOLDBERG To się panu opłaca?
STANLEY
Prowadzę ten dom. Pan i pański przyjaciel będą musieli znaleźć sobie inną kwaterę.
GOLDBERG (wstaje)
O, zapomniałem panu pogratulować z okazji pańskich urodzin. (wyciąga do niego rękę) Serdeczne życzenia.
STANLEY (ignorując jego gest)
Może pan jest głuchy?
GOLDBERG
Nie, czemu pan tak sądzi? Przeciwnie, każdy z moich zmysłów jest w znakomitej formie. To nie byle co, dla człowieka po pięćdziesiątce, prawda? Ale urodziny, uważam, to wielka okazja. Zbyt dużo rzeczy dzisiaj przyjmuje się jako oczywiste. Urodziny! Jest co świętować! Tak, to jak przebudzenie. Cudowna rzecz! Są tacy, którzy nie lubią wcześnie wstawać. Znam ich. Wcześnie wstawać, powiadają, cóż to za przyjemność? Cera nieświeża, twarz nieogolona, oczy zaropiałe, klozet w ustach, dłonie wilgotne, nos zatkany, nogi śmierdzące — człowiek z rana jest jak trup, co czeka na umycie. Kiedykolwiek słyszę taką opinię, wpadam w doskonały nastrój.
Bo wiem, co to znaczy zbudzić się rano, kiedy słońce świeci, ptaszki śpiewają, trawa pachnie, dzwonią w kościele, sok pomidorowy... STANLEY Wynoś się pan!
McCann wchodzi z butelkami.
Zabrać mi te butelki! Spożywanie alkoholu jest tutaj zabronione. GOLDBERG
Panie Weber, niech no pan usiądzie na chwilę.
STANLEY
Ja panu... Muszę panu coś wytłumaczyć. Pan mnie nic a nic nie obchodzi. Dla mnie jest pan tylko jakimś nieprzyzwoitym dowcipem. Ale ponoszę odpowiedzialność wobec tych osób w tym domu. Byli tutaj zbyt długo. Zatracili węch. Ja — nie. I póki tu jestem, nikt ich nie nabierze. (trochę mniej agresywnie) W każdym razie, ten dom to nie pański interes. Nie ma tu nic dla pana, z każdego punktu widzenia. Z każdego punktu widzenia. Więc niech się pan po prostu zabiera i to już.
GOLDBERG Panie Weber, siadaj pan.
STANLEY
Niech pan tu nie wszczyna awantur.
GOLDBERG Siadaj pan.
STANLEY A to czemu?
GOLDBERG
Prawdę mówiąc, Weber, zaczyna mi pan działać na nerwy.
STANLEY
Czyżby? No, wie pan...
GOLDBERG Siadaj pan.
STANLEY
Nie.
GOLDBERG (wzdycha, siada w fotelu)
McCann.
McCANN Słucham, Nat.
GOLDBERG Poproś go, żeby usiadł.