w świetlicy na I piętrze. Omawialiśmy najrozmaitsze zagadnienia. Niektórzy wychowankowie próbowali zgłębić tajemnice przyrody, historii, współczesności. Referowali przeczytane książki, przeważnie popularnonaukowe. Najzawzięciej dyskutowano na tematy polityczne. Młodzież chciała zrozumieć, co dzieje się wokół niej - w Polsce i gdzie indziej.
Ta moja świetlicowa czy „oświecająca” działalność widocznie trochę zaniepokoiła Korczaka. Po jakimś czasie doszło do kilku poważniejszych, dłuższych rozmów „w cztery oczy” - „w sklepiku”, czyli małym pokoiku na parterze Domu Sierot, i na Złotej 8, w jego mieszkaniu. Nic umiałbym odtworzyć tych rozmów dokładnie, nie ufam bowiem własnej pamięci. Pamiętam tylko, że w jednej z tych rozmów Korczak starał się skłonić mnie do zaniechania działalności świetlicowej. Tłumaczył spokojnie i łagodnie, że tą działalnością mogę narazić Dom Sierot. Rozejdzie się bowiem fama, że w tym Domu propaguje się komunizm. Konsekwencje mogą być jak najgorsze. Zdawałem sobie sprawę, że takie niebezpieczeństwo rzeczywiście istnieje, ale nie rozumiałem, dlaczego nic miałbym kontynuować mojej działalności w sposób wyważony, ostrożny. Mówiąc o tej działalności, chciałbym uniknąć wrażenia, że była ona niesłychanie wywrotowa. Nie, uważałem po prostu za swój obowiązek podtrzymywać wśród starszych dzieci zainteresowanie problematyką naukową i społeczną, co oczywiście prowadziło często do politykowania, ostrego potępiania tego, co wychowankowie sami dobrze wiedzieli i widzieli. Rzecz też nie kończyła się na potępianiu. Szukano społecznych źródeł zła. I wówczas często okazywało się, że idee marksizmu, materializmu historycznego wiele tłumaczyły i skłaniały do daleko idących wniosków.
Korczak był przeciwko tej „oświecającej” działalności jeszcze z innego powodu. Obawiał się, że skomplikuje ona życie dzieci, które i tak musiało być trudne. W ówczesnych warunkach nic mogło być inaczej. Mówił, że nie ma żadnych szans, by uzyskały wykształcenie ponadpodstawowe. Są w tym społeczeństwie „pariasami”. Tak, użył tego słowa. Nie mogłem pogodzić się z tym słowem ani nawet z takim określeniem sytuacji, w jakiej znajdują się, czy znajdą dzieci w przyszłości. Wśród dzieci, z którymi pracowałem, dostrzegałem jednostki nieprzeciętne. Czyżby i one były skazane na wegetację? Twierdziłem, że możliwe jest i wręcz konieczne znalezienie jakiejś innej, bardziej konsekwentnej drogi rozwiązania tego problemu.
Korczak mówił o trudnościach, gorzkich doświadczeniach, koniecznościach. Tłumaczył mi, że w warunkach, w jakich żyjemy, niewiele da się zmienić, że trzeba bronić i chronić to, co się osiągnęło, że nie wolno narażać Domu Sierot, że radykalne zmiany - to sprawa bliżej nie określonej przyszłości. Dawał przykłady z okresu swojego pobytu na Ukrainie, już po rewolucji 1917 roku. Był świadkiem przerażających scen i sytuacji - nie tylko głodu i brudu, ale i dzikich zachowań ludzkich.
Nie ważyłbym się po tylu latach odtwarzać czy przytaczać jego słów i określeń, gdyby nie to, że już po wojnie odnalazłem wywiad Korczaka dla „Wiadomości Literackich” z roku 1933, o treści niemal identycznej z tym, o czym mówił wtedy ze mną. Gdy czytałem ten wywiad, przypomniałem sobie jego słowa, jakby tuż przed chwilą wypowiedziane.1 Korczak mówił o chaosie, jaki panował na Ukrainie. Ciągła zmiana władzy. „Wczoraj bolszewicy - dziś Ukraińcy - zbliżają się Niemcy - jeszcze Rosja carska”2. W tym czasie był lekarzem w trzech sierocińcach pod Kijowem. Wszystko wokół ziało hamowaną zbrodnią. Jego poczynania, aby plan, ład, uczucia ludzkie - źdźbło zdrowego rozsądku, cień dobrej woli -aby oszczędzić dziecko - po latach wydawały mu się naiwne. Nie mógł zrozumieć, dlaczego to wszystko się dzieje. Dzieciom, pokrytym wrzodami, z chorymi oczami, bez opieki, głodnym - przysłano instruktorkę haftu regionalnego. Od tego czasu nie mógł się wyzwolić z pewnych uprzedzeń i wstrętów, jakich wtedy nabył. Jego upór był niewygodny. Dano mu do zrozumienia, że jest nie na miejscu i nie w porę. Bezcelowość walki była zbyt wyraźna. Wrócił do kraju.
Byłem wstrząśnięty tą opowieścią, straszliwymi realiami, jakie mi przedstawił, przyznam się jednak, że wówczas do mojej rozpalonej, młodzieńczej głowy te obrazy, doświadczenia i argumenty nie docierały. I trzeba było lat, wielu lat i wielu moich własnych,
25
Por. Pisarze polscy a Rosja Sowiecka (Ankieta). „Wiadomości Literackie” 1933 nr 44, s. 3.
Tamże.