(Pamiętnik)
Pewnego razu (było to już w getcie) 22 czerwca 1942 r. o godzinie 6-tej rano usłyszałam głos mamusi, która mnie budziła. Mamusia powiedziała mi, żebym się szybko ubrała, bo naprzeciwko jest gestapo. Ubrałam się jak najprędzej drżącymi rękoma i wybiegłam do kryjówki, naprędce przygotowanej przez sąsiadów. (Byli to prezes gminy żydowskiej i komendant milicji żydowskiej). Nagle usłyszałam gwałtowne ryki gestapowców: „Alles raus!” Nie chcieliśmy wyjść, lecz krzyki się zwiększały. Zdecydowaliśmy się wyjść. Oprawcy zobaczywszy wychodzących ludzi, rzucili się na nas. W otoczeniu żołnierzy wyszliśmy na ulicę, gdzie pod okiem gestapo formowały się grupki Żydów. Prezes gminy i jego żona nie szli z wszystkimi, lecz trotuarem razem z gestapowcami. Mamusia więc do nich podeszła i prosiła, żeby mnie wzięli ze sobą jako swoją córeczkę. Pani prezesowa się na to zgodziła i zabrali mnie z sobą. Zaprowadzili nas na zborny punkt, gdzie było już wielu Żydów. Staliśmy tam bardzo długo i ja nie mogłam znaleźć moich kochanych rodziców w tym strasznym ścisku. Po kilku godzinach skierowano panią prezesową na drugą część placu, gdzie w końcu znalazłam rodziców.
Po krótkim odpoczynku zaczęła się gimnastyka. Był upalny dzień, więc Niemcy wymyślili jeszcze jedną udrękę. Gimnastyka polegała na wstawaniu i siadaniu. Nagle usłyszałam strzał, jeden, drugi, trzeci. To ludzie, którzy nie chcieli się gimnastykować przypłacili to życiem. Nareszcie zaczęto nas sortować; mnie i moich rodziców przeznaczyli na wysiedlenie. Ustawili nas w długą kolejkę koło koszar. Popychając nas i bijąc prowadzili, jak bydło tam i z powrotem, byle tylko męczyć. Było gorąco i duszno, wiele dzieci się udusiło. Wreszcie wpakowali nas do wagonów, którymi mieliśmy jechać na miejsce stracenia. Postanowiliśmy przy najbliższej sposobności wyskoczyć z pociągu. Koło Nowego Będzina wyskoczyliśmy. Pierwszy wyskoczył tatuś, potem ja z mamusią, która mnie wzięła za rękę. Mamusia od razu się zorientowała, że naprzeciwko jest Mała Środułka, gdzie byli jeszcze Żydzi. Idąc ulicą spotkaliśmy pana Szeft-la. Wziął nas do mieszkania i opatrzył nam rany. Nazajutrz poszliśmy z powrotem do Będzina, gdzie nas już tatuś oczekiwał. 6 tygodni minęło spokojnie, 10 dni przed wysiedleniem oddała mnie mamusia do mojej kochanej opiekunki — Genowefy Pająk.
Pewnego dnia, jak zawsze, byłam u mojej przyjaciółki Halinki Herszfinkiel, kiedy nagle przyszedł tatuś i powiedział mi, bym poszła do domu w bardzo ważnej sprawie. Siedziała u nas jakaś pani, o bardzo młodej, miłej i kochanej twarzy. Mamusia prosiła tę panią, czyby nie mogła mnie wziąć do siebie na czas wojny. Myślano, że wojna potrwa najwyżej pięć do sześciu miesięcy. Pani ta zgodziła się i wzięła mnie do siebie. Po obiedzie poszłam do obcej pani. Było tam troje dzieci, malutka Sonia, Waldek i Manun. Czułam się bardzo dobrze i nie chciałam iść do domu. Po pięciu dniach pobytu u pani Pająk poszłam odwiedzić rodzi-