(Protokół. M. Hochberg-Mariańska, Kraków)
Z czasów sowieckich nie mam nic takiego specjalnego do opowiadania, najważniejsze, że w tym czasie umarł ojciec i siostra. Zostały jeszcze dwie starsze siostry i malutki brat z mamusią, no i ja. Zaraz po wkroczeniu Niemców był pierwszy pogrom, urządzony przez Ukraińców. Wtedy Niemcy dali Ukraińcom jeden dzień wolny od mordowania Żydów. W tym czasie Polacy jeszcze pomagali Żydom. Potem już nie pomagali. Wtedy schowała nas sąsiadka, która potem była „volksdeutschką”. Ja nie siedziałem zamknięty, nic nie jestem podobny do Żyda, chodziłem po mieście i nikt mnie nie zaczepiał. Widziałem, jak Ukraińcy bili Żydów łopatami, kańczugami, młotkami i nożami. Prowadzili na cmentarz zmasakrowanych i tam ich strzelali. Ludzie się kryli przez trzy dni, bo tak się tylko nazywało jeden dzień, a potem, jak kogo złapali, też mu nie podarowali.
Potem zrobili Judenrat i żydowską policję. Wydali rozkaz do Judenratu — zebrać ludzi do roboty. Ci z Judenratu dobrze wiedzieli, że to nie do roboty, bo swoje rodziny zaraz pochowali. Inni musieli się zgłosić i wywieziono wtedy kilka tysięcy ludzi. Był w Drohobyczu zamknięty obóz, gdzie Żydzi pracowali przy wyrobie dachówek, tam zabrali obie siostry. Mamusię zabrano w „akcji”, zostałem z małym bratem i jedną siostrą. Była chora, to ją odstawiono z po-
wrotem z obozu. Jak była „akcja”, siedzieliśmy na strychu, nieraz kilka dni bez jedzenia. Wszystko z domu nam wyra-bowali sąsiedzi tak, że nic już nie mieliśmy. Chodziliśmy jeść do różnych ludzi. W drugiej „akcji” jeszcze się nam udało ukryć. Wtedy wywożono ludzi do Bełżca, a dużo zastrzelono w lesie bronickim. Potem było getto, ale ja i tak chodziłem wszędzie, bo inaczej trzeba by zdechnąć z głodu. Handlowałem, gdzie się dało. Kary śmierci nikt się nie bał. Trzecia „akcja” trwała cztery tygodnie. Wtedy szperali i szukali we wszystkich kryjówkach i policja żydowska pomagała. Wtedy siedzieliśmy w takiej kryjówce zamurowanej, było nas około 40 osób i policja żydowska nas wydała. Można się było za pieniądze wykupić, ale my nic nie mieli. Zabrali nas — mnie, siostrę i brata na „Sammelstelle”, ale stamtąd uciekliśmy wszyscy troje w nocy, przez okienko klozetu. Ale co z tego, „akcja” nie była jeszcze skończona i zabrali nas znowu do sądu, gdzie zbierano Żydów na transport i stamtąd już się nie dało uciec. Gnali nas na stację jak bydło. Ukraiński Baudienst. Wagony były duże i pakowali do jednego wagonu po 400 ludzi. Nie mogłem tam siedzieć, musiałem uciekać. Brat i siostra nie chcieli■—■ jak ich raz złapali, to już stracili ochotę. Ale ja nie. Ujechaliśmy jeszcze może jakieś 30 km i ludzie wycięli dziurę w wagonie. Pożegnałem się z siostrą i bratem i wyskoczyłem. Dobrze mi się udało, nawet się nie potłukłem. Mój kuzyn, Józef Rabach, też wyskoczył, spotkałem się z nim, jak wróciłem do Drohobycza i już od tego czasu zawsze byliśmy razem.
Sprzedawaliśmy gazety w „aryjskiej” dzielnicy i handlowali, czym się dało. On też wygląda jak „aryjczyk”, jeszcze nawet lepiej jak ja. O siostrze z obozu dowiedziałem się, że ją wywieźli ze wszystkimi.