(Protokół. Ida Gliksztejn)
1 listopada 1942 roku Niemcy zaczęli likwidować getto w Łomży. Ci, co pracowali w Gestapo, zorientowali się przedtem, że coś będzie i już poprzedniego dnia wybuchła panika w mieście. Wszyscy biegli z tłumokami, niektórzy przeszli na aryjską stronę. Płakałem i prosiłem rodziców, żebyśmy też wyszli z getta. Miałem trzech braci. Najstarszy z nich poszedł z kolegami na aryjską stronę i więcej o nim nie słyszałem.
Rodzice wyszli z nami do znajomych Polaków i ci pozwolili nam przenocować. Nazajutrz posłano mnie, bym zobaczył, co się dzieje w getcie. Widzę stoją taksówki, pełno Niemców, akcja. Rodzice poszli do lasu i tam ukrywaliśmy się aż do pierwszego śniegu. Nocami chodziliśmy na wieś Zawady prosić chleba. Gdy spadł śnieg, ślady mogły nas wydać i rodzice powiedzieli, żebym się od nich odłączył. Wróciłem do Łomży, bo nie wiedziałem dokąd mam iść. Widziałem tam, jak mali chłopcy polscy pokazywali żandarmom kryjówki, skąd ci wyciągali ostatki Żydów. Poszedłem do tej samej znajomej, u której przenocowaliśmy tej nocy przed akcją. Ukrywała mnie przez dwa tygodnie, jak się dało. Raz przyszedł żandarm i ja ledwo zdążyłem wleźć pod łóżko, myślałem wtedy, że już, już. Gospodyni bardzo się wtedy przejęła, bała się dalej mnie ukrywać i kazała mi iść.
Poszedłem w lasy, chodziłem od wioski do wioski, aż zaszedłem do Nagórek. Było to już dosyć daleko od Łomży. Zaszedłem do jednego gospodarza i prosiłem, żeby mi pozwolił przenocować. Ujrzałem nagle dziewczynkę, która razem ze mną chodziła do szkoły. Była to córka tego gospodarza i zaraz powiedziała ojcu, że jestem Żydem. Od razu mnie wygonili. Nie wiedziałem dokąd iść i ukryłem się w najbliższym stogu siana. Szukali mnie, żeby mnie odpędzić, szli za moimi śladami, ale jakóś mnie nie znaleźli. O świcie poszedłem dalej i zaszedłem na wioskę Cieciory. Tu opowiadałem, że jestem z Warszawy, szukam chleba i mogę paść krowy. Teraz chcesz paść — odpowiedzieli, ale jak przyjdzie wiosna, to weźmiesz nogi pod pachę i pójdziesz. Przyjęli mnie jednak i tam dowiedziałem się, co się stało z moją rodziną. Znaleźli ich drwale w lesie i zaczęli straszyć: dawaj dolary, złoto. A ojciec zabrał z domu tylko przyrządy fryzjerskie, bo był fryzjerem. Nic nie mógł tym drwalom dać, bo nic nie miał. Wtedy zawołali tajniaka Gałeckiego i ten wydał rodziców w ręce niemieckie. Został przy życiu tylko mały braciszek, którego poprzednio umieścili u chłopów. Raz do tego chłopa przyjechali jacyś państwo z miasta i zwrócili uwagę, że taki malutki chłopczyk siedzi na podwórzu z dala od innych dzieci i wyjada kartofle dla świń. Spytali się chłopa, co to za dziecko i ten powiedział, że to handlarka z Warszawy zostawiła u nich na wychowanie. Chłop zgodził się oddać im to dziecko. Ci państwo później zobaczyli, że to żydowskie dziecko, ale nie wyrzucili go i braciszek w ten sposób ocalał. Teraz ma siedem lat.
Ja przez cały czas pracowałem u tego chłopa w Cieciorach i on się nie domyślał, że jestem Żydem. Po oswobo-