(Protokół. Ida Gliksztejn, Bytom)
...Gdy złapali tatusia i mamusię w pociągu i wysłali do Niemiec, zostaliśmy sami na łasce chłopa. Płaciliśmy im drogo i dawali nam dziennie 20 dkg chleba i 6 kartofli w łupinach. Chłop, chłopka i córka wiedzieli, że jesteśmy Żydami, a zięć nie wiedział, bo to był „endek” i mógł nas wydać. Mieliśmy w bunkrze trzy otwory i w pogodne dni było trochę jaśniej a w pochmurne zupełnie ciemno. Leżeliśmy tak dniami i nocami. Na wiosnę, gdy śnieg stopniał, woda nas zalewała i moczyła wszystko, a zimą marzliśmy. Tak leżeliśmy pół roku, rok, półtora. Chłopka bardzo narzekała, że nas musi ukrywać, oddaliśmy jej wszystko i już nic nie mieliśmy. Żeby nam ktoś powiedział: — Daj dwa grosze, bo cię zabiję — to byśmy nie dali, bo nie mieliśmy.
Tak głodowaliśmy, że nikt z nas już nie mógł chodzić. W końcu chłopka nie chciała nam nawet podać wody. Wtedy brat wyszedł w nocy, napił się wody z kałuży i umarł. Pogrzebaliśmy go nocą w lesie.
Raz wujek wyszedł z bunkru i już nie wrócił. Siedzieliśmy tak ukryci 18 miesięcy, aż Rosjanie pizyszli. Wcale nie umiałyśmy chodzić i teraz mamy jeszcze słabe nogi, a Róża jest zawsze smutna, często płacze i nie chce się bawić z dziećmi.
(Archiwum C.Ż.K.H. Prot. nr 903)