mogą sobie obejrzeć w telewizji urywki ze ślubu Eltona Johna z jego chłopakiem, i to by było na tyle.
Nie jestem na tyle naiwna, by sądzić, że w przyszłości idea związków partnerskich spodoba się wszystkim. Ale pozostaje ona konkretnym celem politycznym określonej grupy społecznej. Nie ma sensu udawać, że cel ten rozpłynął się w powietrzu („Przecież nikt w Polsce nie chce małżeństw jednopłciowych!” - zakrzyknął w jednej z debat pewien polityk. A może jednak ktoś chce?). Nie zagłuszymy sporu, nie rozwiążemy go policyjną pałą. I żadna ze stron nie zbuduje świata wyłącznie ze swoich klocków.
Początek tworzenia wspólnej przestrzeni wyznacza język, którego się używa. On także nie jest sprawą prywatną. Jeden z wywiadów w tej książce nosi optymistyczny tytuł „Podoba mi się nasz kraj”. Mnie także się spodoba, jeżeli - to na początek - już nigdy nie zobaczę na polskiej ulicy transparentu „Pedały do gazu, lesbijki do obozów pracy”1. Jeżeli wystarczy tu miejsca dla wszystkich. Wahałam się długo, czy napisać w tym miejscu: „Także dla mnie, jako lesbijki”. To zdanie jest kropką nad i, którą jednak stawiam.
Warszawa, czerwiec 2006
Gdyby szczęście się zdarzyło
Wanda (60 lat) od śmierci męża mieszka sama, powtarza co jakiś czas: „I co ja miałam z tego życia?” Kilka miesięcy wcześniej opowiedziałaby mi więcej, ale teraz powroty do przeszłości budzą lęk. Niedawno przeżyła załamanie nerwowe, po którym woli się nie koncentrować na wspomnieniach. Cieszy się jednak z naszego spotkania, bo w jej opustoszałym mieszkaniu gość to rzadkość i święto.
Nigdy nie zaznałam miłości, to mnie najbardziej boli. Ani w domu rodzinnym, ani przy mężu, ani nigdzie. Byłam w życiu szczęśliwa może ze dwa razy, przez chwilę. Dawno temu, nawet nie ma co wspominać. Miałam przyjaciółkę... było, minęło. Jakieś pocałunki i to wszystko.
W domu rodziców panowała nędza, nieraz się zdarzało, że nie było co do garnka włożyć. U sąsiadów, co mieli ze dwanaścioro dzieci, było jeszcze gorzej. Nas były trzy siostry - jedna wyszła za mąż, jak ja, a druga została sama. Obie starsze ode mnie.
Żyliśmy w małej mieścinie na Śląsku. Matka miała swoje życie, oschła była. Kiedy byłam mała, oddała mnie do takiego zakładu, który prowadziły zakonnice. Tam same takie dziewczyny trafiały - niechciane albo ciężko chore. Osiem lat tam spędziłam.
Fizycznej krzywdy od nikogo nie zaznałam, ale inną tak. Nakazy, zakazy, kary. Ręce na kołdrę, modlitwy w kółko, to grzech, tamto grzech - wszystko grzech. Zakonnice były zimne, oschłe jak matka albo i gorzej. Poza jedną, co ornaty haftowała. Krótko z nami była, bo wszystkie dziewczyny bardzo do niej lgnęły, za bardzo. Dlatego gdzieś ją przenieśli. Tam bliskość była zabroniona - żadnego przytulania, za długich rozmów na osobności. Zimny wychów cieląt.
Jak wróciłam stamtąd do domu, raz jeden usiadłam matce na kolana. Powiedziała: „Spierdalaj, nogi mnie bolą”.
I tak to było. Wszystko bym oddała, żeby się stamtąd wyrwać.
Mój mąż miał piekarnię, chodziłam tam po bułki, i tak się poznaliśmy.
Był miły, zabiegał o mnie, no i starszy prawie o 30 lat. Chociaż wstręt do mężczyzn czułam sakramencki, pomyślałam: czemu nie? Będę miała opiekę, dach nad głową, utrzymanie. Zostałam jego drugą żoną.
sgrawie przez całe życie nikomu nie mówiłam, że wolę kobiety. Ale mężowi powiedziałam. Nie awanturował się, po co zresztą miałby się awanturować - i tak wszystko było, jak on chciał. Współżyłam z nim.
15
Taki transparent nieśli kontrmanifestanci podczas Marszu Równości w Poznaniu, w listopadzie 2005 roku.