pośpiech ten to ma na celu, że te, które pierwsze szopy dopadną, mogą sobie wybrać lepsze miejsce. Tylko ten, kto to przeszedł, rozumie i pojmie te finezje! Które miejsce jest suchsze od innych, z którego jest się z głębi sadu mniej widzianym, gdzie deski mniej się chwieją i w który kąt zwykło chodzić Zakarpacie. To są sprawy niesłychanej wagi w tych okolicznościach, zwłaszcza gdy się wie, że w chwilę potem cała szopa będzie już szczelnie zapakowana!
Resztki wstydu, delikatności i estetyki utopić nam kazano w tym rowie! Z sadu, pełnego pracujących mężczyzn, widać nas tu jak na dłoni. Ale czyż więzień ma prawo do jakichkolwiek ludzkich uczuć i względów? Nie. Przez cały czas Pola, Tiulka czyjej matka chodzą wzdłuż szeregu, przystają nad nami, popędzają, poganiają, złoszczą się. Oprócz za-karpackiego czopa mamy bowiem przy tej czynności zawsze jakąś wyższą władzę. Sterczy tu pewnie po to, aby przeszkodzić i zapobiec zostawianiu listów w szparach desek, pod deskami, za beczką z chlorem, za belkami, gdzie się da. Do tej samej ubomy pędzą co rana wszystkich mężczyzn. Jest to jedyne miejsce, gdzie się nasze drogi zbiegają, więc taka tajna korespondencja na to żałosne, kloaczne poste restante ma tu pewne widoki powodzenia. Nie o same zresztą listy chodzi. Przesyłki zostawia się czasem też. Czasem pajkę chleba - najcenniejszy dar przy starobielskim głodzie - pudełko z zapałek pełne cukru, machorkę... To zostawiają kobiety. Od mężczyzn w zamian przychodzą krzyżyki i medaliki, niektóre zupełnie nawet ładnie rzeźbione w kości, wyciągniętej z zupy, takież pierścionki i broszki. Mimo szpiegowskich spojrzeń zakutanej baby, mimo drobiazgowej rewizji szopy po każdej naszej bytności, przecie niektóre z tych rzeczy docierają do właściwych rąk. Zaszywa się to wtedy w podszewkę płaszcza, w watę zarękawka, w obrąbek sukni, aby je ustrzec przed rewizją. Bo rewizje co jakiś czas przeprowadzają na celi i tutaj. Nie są już może tak zachłanne jak tamte w więzieniu, bo nam więcej wolno tutaj posiadać, ale nie cierpimy tych rewizji, po których kojki nasze wyglądają jak zryte przez całe stado dzików.
Na szczęście nieczęsto urządzają nam takie przyjemności. Co dwa tygodnie mniej więcej.
Raz tylko, pamiętam - 30 kwietnia - zaskakuje nas niezwykła, nadprogramowa rewizja. Odbierają nam wszystko, cokolwiek ma na sobie cień czerwonego koloru. Od troczków, na które zakręcają sobie niektóre z nas włosy na noc, do czerwonych nitek, czerwonych pasków - aż śmiesz-
132