54 WACŁAW BERENT
zewnątrz, spala się w żarze własnych namiętności. W tym miękkim zapachu zmysłów, w odurzającej, lubieżnej woni, w gorących wyziewach alkoholu zniszczał i przepadł człowiek. Lecz oto, jak Feniks1 z popiołów, powstaje aktor i w braku nowych ofiar staje się kapłanem własnego całopalenia. Kunicki przypominał sobie, już nie z odrazą, lecz wprost ze strachem, te jego hymny na cześć miłości, te tęskne wycia do gnębiącego go potwora miasta.
Dalej odżyły mu w pamięci kłębiące się ogniem kominy fabryczne, głuche tąjemnicze świstki na ciemnych przedmieściach, postacie ospałych i ciężkich jak młoty parowe robotników oraz gnuśnego lichwiarza, radykalizującego trywialnie opiłym głosem.
Piosnka anarchistycznej Carmagnoli2 3 ocknęła się nie wiadomo skąd w pamięci; na inne słowo, lecz tą samą melodią i taktem dokuczała uparcie myślom:
C’est la vie! la vie! la vie!*
A ciemny kąt w głębi pokoju dziwnie pociągał wzrok; tam stała niema, niby wyczuta obecność ludzka, szeroko otwartymi oczyma wpatrzona [w] samotność.
Zgiełk uliczny tłumiła noc; od czasu do czasu zerwał się jeszcze gdzieś w dali i tonął w ciszy tak nagle, jak niespodzianie wybił się ponad nią. Ucho chwyta jakiś gwar pomieszany, jakiś turkot głuchy, tętent pośpieszny; chwyta i łowi je na próżno: ucichły, utonęły gdzieś w ciemności i ciszy. Uwagę zaniepokoją raptem ludzkie głosy: coś jakby okrzyk zgrozy, wołania o ratunek, tajemnicze hasła, przerzucane gdzieś w dali. Echo niesie z drugiej strony szczątek pijanego śmiechu, skłóca, miesza te odgłosy, a wielka cisza wieczoru tłumi wszystkie pogwary.
Idzie ktoś po schodach: stąpa ciężko, powoli. „Jak wyraźnie słychać dziś wszystko” — dziwi się Kunicki. „Własne westchnienie wydaje się niemal jękiem”. Idzie: schody trzeszczą. Zatrzymuje się, dyszy ciężko. Waha się, czy za dzwonek pociągnąć. Niesie zło czy dobro? Co przychodzi zwiastować?
Czekać każe na siebie. I niecierpliwi. Jezus Maria, jakże rozdrażnia!
Dzwonić prędzej!
Schody trzeszczą: ktoś wolnym, starczym krokiem drapie się o piętro wyżej.
Kunickiemu coś piersi podnosi i stłacza znowu w westchnieniu. A z ciemnego kąta pokoju patrzy, zda się, zimna, badawcza, zadumą smutna melancholia — jak ta na sztychu Diirera4 5, co globus, księgi i teleskop na bok odłożywszy, zapatrzyła się w skupieniu w duszę ludzką.
I gdy stokrotnym tłumem milczące pająki Snują zabójcze sieci5...
— przypomniało się Kunickiemu. „Skąd mi to nagle do głowy przyszło?" — dziwi się sam sobie. Szuka w myślach przyczyny tego smutku, co ołowiem zaciężył mu na piersiach i znajduje tylko jedną odpowiedź buntu: „Ja nie chcę, ja nie potrafię być sam ze sobą”. Instynkt zwraca mu myśli w stronę zajęć codziennych. I oto z kart książek medycznych, z kamiennych szuflad szpitali, w które zaglądał zwykle z taką obojętnością, wyjrzały twarze żółte, zapadłe, suche, z okropnym strachem śmierci w rozszerzonych źrenicach. „Wesprzyj
Feniks — legendarny ptak, wg podań odradzający się po sa-mospaleniu z własnych popiołów, utożsamiany z egipskim Benu — świętym ptakiem Słońca i jego symbolem. U Greków symbolizował dusze przez śmierć odradzającą się do nowego życia. Ta symbolika została przeniesiona przez Kościół na Chrystusa.
Carmagnola — Karm anioła, francuska pieśń rewolucyjna, ułożona z okazji zdobycia miasta Carmagnola we Włoszech w r. 1792.
(fr.) — oto życie!
Albrecht Durer jest autorem sztychu pt. Melancholio. na którym wymalowana jest postać zadumanej kobiety z cyrklem w ręku, w otoczeniu przyrządów naukowych i rzemieślniczych.
Fragment wiersza Charles’a B a u d £ I a i r e ’ a Spleen (Kunaty grzechu, przeł. A. Lange, Warszawa 1894, s, 82).