WACŁAW BERENT
A po chwili:
— A więc: działalność praktyczna, ale... sub specie aeter-nitatis22. Ho! ho! W panu coś się bardzo kłóci... Ale bajka kapitalna! Pan musisz tkwić w tych starych... tam... Tiens™, czy pan czasami nie jesteś!?...
Hertenstein z uprzejmym pośpiechem podsunął mu zapałkę pod nos do wygasłego w wargach papierosa.
Borowski nie spuszczał z nich oczu.
— Pan powiedział — zwrócił się po chwili do Turkuła — że gdzie tryumfuje czyn, tam musi być zdeptanym uczucie.
— Ja tego nie mówiłem.
— Prawda, to Hertenstein!...
— O, Hertenstein cudzego uczucia urazić by nie umiał,
a cóż dopiero zdeptać własne! — mówił Turkuł nie przestając zapisywać czegoś w notesie. — Niech się pan nie gniewa, ja czuję pana... Taki rozdaje tylko uczucie, wziąć go sobie od kogoś nie umie: za słaby lub za mało brutalny. Taki — nic sam nie burzy, jemu życie wszystko niszczy. Czyśćcowe dusze!.., Takim musiał być Szopen — prawda, panie Hertenstein? i
Hertenstein żachnął się nerwowo:
— Nie mówmy tu o Szopenie!
— Przepraszam.
I znów milczeli.
— Pan mnie zapewne do jakiegoś dramatu chce wkleić? I — zagadnął Hertenstein z cierpkim grymasem.
— Wkleję.
— Czy pan już żyć jako człowiek nie umiesz?
— Nie —- odparł Turkuł twardo i jakby z dumą.
— Czuć to. Pan cuchniesz atramentem... Zresztą, pańskie sztuki mogą być doskonałe, ale grać powinien aktor z genialnym nerwem życia. Ot, Borowski na przykład!
Borowski podniósł oczy i zasapał ciężko jak miech.
22 sub specie aeternitatis (łac.) — z perspektywy wieczności.
23 tierufifr.) — patrz! a to ci dopiero!
d
Śpiewki, tańce i błazeństwa ze sceny dochodziły tu dalekim, przytłumionym gwarem: niby wrzaskliwe nakrzykiwa-nie pastucha pod wieczorną zorzę, co się w cichym powietrzu roznosi i kołysze, harmonią spokoju owiewa i echem pieśni do uszu dolata. Tu w głębi ciemnej niszy1 2 żył, drgał i tętniał teatr: wszystko inne roztapiało się w harmonii.
Turkuł nie spuszczał z oczu Borowskiego.
— Jedź pan ze mną! — rzekł nagle — grać moje Przeznaczenie. Dają za trzy dni; jadę tej nocy jeszcze.
Borowski drgnął i spojrzał jakby z przerażeniem na niego.
— Wsadzę pana na debiut do „Wielkiego”26.
— Co!? — Borowskiemu krew uderzyła do głowy i przysłoniła nagle wszystko przed oczyma. — Co pan powiedział? — pytał po dłuższym milczeniu.
— Do „Wielkiego”.
— Boże mój!...
Turkuł, śmiejąc się, wyciągnął rękę, aby w nią Borowski na zgodę uderzył.
— Biorę pana na swój koszt, czym sprawię naszej publiczności prezent królewski.
Borowski patrzał bezradnie w oczy Hertensteina, jakby od niego oczekując otuchy czy też namowy.
Ktoś szarpnął drzwi: do ciemnej loży wtoczył się pijany Pawluk.
— Pan Borowski, dawaj żonę! — krzyczał waląc mu się prosto na szyję. — Tam oni cuda prosto opowiadają. Rad by popatrzeć — namaluję może... Tam oni wszyscy opowiadają, bo my się tam upili... Winem winogronowym upił się i ja... Ty, pan Borowski, nie gniewaj się! — a żonę tu sprowadź — ot co!... Rączkę wycałujemy — uczciwi będziemy... Wiadomo: cudza żona! Trzymaj się!...
Borowski odpychał go od siebie ze wstrętem i strachem jak złą zmorę. Hertenstein skoczył wreszcie i chwycił Pawlu-ka za bary.
nisza — tu: loża.
Chodzi o Teatr Wielki w Warszawie.