164 WACŁAW BERENT
_Panie Borowski — rzekł po chwili — nieszczęścia, tak
zwane życiowe...
— Tb nie jest nic literackiego! — ofuknął Borowski.
— Otóż to! Nieszczęścia, tak zwane życiowe, to starcia naszej upartej woli z naszym przeznaczeniem. Wierzaj mi pan, najwięcej zła, krzywdy, szkody sieje w życiu ten, co z przeznaczeniem swym walczy. A wiesz pan, co on z posiewu swych najlepszych chęci zbiera? Fałsz i kłamstwo na każdym kroku. Trzeba mieć odwagę powiedzieć „nie!*’ nawet na obowiązek. Ale na to lwiej pono potęgi potrzeba. Należy mieć ten zmysł prostoty w sobie, aby najistotniejszej cząsteeTdueha swego-’ przyznać słuszność w życiu. Lecz na to dziecka pono potrzebą.
Łoskot uliczny przycichł nagle — stał się' głuchym, podziemnym, ciężkim: droga wywiodła ich na most. Przed oczyma Borowskiego zaświeciła mętnym, ciemnym połyskiem woda, nurzająca w swych falach długie i żółte języki blasków od nadbrzeżnych latami. Huczał i dudniał most — a tam na dole szum i zgiełk mrukliwy i jakby odwieczny w swej ciężkiej monotonii. Ponad miastem, w bok, mrugała wciąż niema łuna cichego pożaru.
Szli wolno. Kiedy niekiedy Borowski przystawał i wspierał się na barierze, Turkuł poddawał się, milcząc, jego woli.
— Wspominaj pan najgorsze chwile swego życia: to sił dodaje. Czy nie poniżałeś siebie, aby swej dumie boleść sprawić? — pytał nie swoim, namaszczonym głosem.
— Tak — odparł Borowski, zapatrzony w pęd ciemnej wody i czując, jak sam w wir jakiegoś pędu wpada.
— Czy chorym będąc, nie odsyłałeś pocieszyciela. Czy nie zawierałeś przyjaźni z głuchymi, którzy nigdy nie pojmą, czego pragniesz?
— O, tak!
— Czy nie podawałeś ręki upiorowi sumienia, który cię straszyć chciał?
— Tak.
— Czy nienawidziłeś tego smoka, co woła przed każdym krokiem twoim: „musisz!” — i potężną łapą do ziemi cię tłoczy? Czy nie zrywał ci się w duszy okrzyk: „chcę!”
— Tak.
— I jako świętość pokochałeś twe .musisz!* Terat obłęd dobrowolnego szału znajdujesz nawet w swej największej świętości. Rabujesz sobie wolność ze swego ukochania
— Dobrze, iż mi .tak* odpowiadasz: to jest mowa dziecka... I oto, Borowski — kończył Turkuł i wpół go obejmował — nazwałem ci trzy przemiany ducha: jako duch wielbłądem był, lwem się stał, w dziecko się zmienił...
— Skąd pan to?...
— Słuchaj! — Na zimną twarz Turkuła strzeliły rumieńce; recytował z przejęciem, z piersi te słowa wygłaszał. — Słuchaj!... Bo niewinnością jest dziecię i zapomnieniem. Z a -pomnieniem — Borowski! — Jest nowopoczęciem, jest grą, jest toczącym się pierścieniem, pierwszym odruchem, świętego .tak* mówieniem! O, do gry tworzenia, bracia moi. należy święte .tak* nauczyć się wymawiać: swej woli pożąda duch, świat swój odnajduje, kto świat swój utracił!11
— Skąd pan to?... Czy jest taka czarna księga, co by mnie potępionemu rozgrzeszenie dała?
— Takiej nie masz. Jest natomiast inna, która ci dumę daruje. Przeczytasz — i staniesz na scenie jak bóg olimpijski!
— A ona?... Zochna?...
— Śmierć — życie, ból — sztukę rodzi.
— Ale nie podłość. Zlituj się pan, ale nie podłość! Zdeptać to, co z całym zaufaniem u nóg nam się wiesza... O, na tę zbrodnię także dziecka tylko potrzeba!
Turkuł tupnął nogą.
— I gadaj tu z nim!...
Borowski przechylał się przez barierę: patrzał na wodę, wsłuchiwał się w jej szmery głuche... .Władek, Władek! — ci artyści zrobią ze mnie swą dziewkę!*... Czuł, jak ten pęd
u Tu kończy się szeroko rozbudowana aluzja do przypowieści Zaratustry O trzech przemianach (zob.: F. Nietzsche. Tako rze-cze Zaratustra, op. cit.f s. 25—27).