2
Maja nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele może się zmienić w czasie trzech miesięcy - że tak dużo może urosnąć. W tym czasie pojawiły się jej piersi. Miała wrażenie, że z dnia na dzień są coraz większe, niczym dwa nadmuchiwane balony. Z odrazą obserwowała oba okrągłe, twarde pagórki. Dżinsy też przestały już na nią pasować. Biodra zaokrągli ły się, pośladki obrosły tłuszczem. Ten okropny Lothar chyba miał rację. Będzie taka, jak jej matka, wysoka, z dużym biustem. Teraz mogła jeszcze zatuszować wszystko szerokimi bluzami, ale zastanawiała się, na jak długo. Do tego dochodziły napady obżarstwa, których nie potrafiła przezwyciężyć. Miewała je najczęściej wtedy, kiedy ojciec z matką wracali z kolejnego badania w szpitalu. Milczący i poważni.
- I co? - pytała za każdym razem. - Co mówią lekarze?
Matka machała ręką na znak dezaprobaty.
- A co mają mówić? Dzisiaj to, jutro tamto. Zobaczymy!
Nagle wokół niej wyrósł mur. Wokół niej i ojca. Maja zaczęła się zastanawiać, w którym miejscu popełniła błąd. Wiedziała, że rodzice ją kochają. Zawsze to powtarzali. I chwalili, że jest taka kochana i uczynna. Chyba nic się nie zmieniło? Skąd więc to poczucie wyobcowania?
Ojciec przestał się odzywać. Teraz już ciągle był zmęczony. Często zasypiał, siedząc na tapczanie. Czasami rzęził, niekiedy jęczał.
Potem poszedł na zwolnienie lekarskie. Jego twarz stawała się coraz bardziej szara i nabrała ostrych, kanciastych rysów. W jego brzuchu coś rosło. Guz. Rak, o czym Maja dowiedziała się miesiąc wcześniej. Ojciec spędził tydzień w szpitalu. Miał zostać zoperowany. Chciano wyciąć guz, ale jedynie otwarto jamę brzuszną i ponownie ją zaszyto.
Maja słyszała, jak matka mówi Yasmin. - Już za późno. W całym organizmie są przerzuty i komórki nowotworowe. Lekarze twierdzą, że teraz to tylko kwestia czasu.
Powiedziała to tonem spokojnym i opanowanym. Niczym telewizyjna spikerka, która przekazuje przerażające wiadomo-
ści z Turcji, Rosji lub Bośni. Jakby ten strach w ogóle jej nie dotyczył.
- Mój Boże, to potworne! - Yasrnin dotknęła dłonią ramienia przyjaciółki. - Jak sobie teraz poradzisz? Opieka nad chorym mężem, praca. Wszystko jest takie beznadziejne.
- Nic nie jest beznadziejne - zaprotestowała Henny i strąciła rękę Yasrnin.
- Najpierw wezmę urlop. Może zdarzy się jakiś cud. Gotuję mu według diety, co dwa dni przychodzi lekarz z zastrzykiem przeciwbólowym, no i jest jeszcze Maja. Ona pomaga mi, jak tylko może.
W rzeczy samej. Po szkole Maja zabierała się z wielkim zapałem do gotowania, co trzy godziny podawała ojcu tabletki, poprawiała mu poduszki, a kiedy znowu się spocił, zmieniała pościel.
- Tak lepiej, tato?
- Tak, tak, jest dobrze. Wszystko dobrze, moja mała.
- Może w szpitalu Dirk miałby lepszą opiekę? - zastanawiała się pewnego dnia Annegret.
- Nigdy! - Głos Henny Schneider zabrzmiał stanowczo i zdecydowanie. - W szpitalu nie mogą zrobić nic, czego i my byśmy nie potrafili.
Powiedziała „my” i Maja kiwnęła potwierdzająco głową.
- Jesteś kobietą godną podziwu! - odparła Annegret.
Henny uśmiechnęła się odważnie.
- Robię, co w mojej mocy. - Na chwilę przycisnęła grzbiet dłoni do swoich bolących, wyschniętych oczu. - Nawet jeśli czasami nie jest łatwo.
Nie, nie było łatwo.
Ojciec leżał teraz na tapczanie w salonie, gdyż nie był już w stanie wejść po schodach do sypialni.
- Jak się dzisiaj czujesz, Dirk? - zapytała Yasrnin, która zajrzała do niego z wizytą, kładąc na kołdrze chorego kilka żółtych róż.
Dirk Schneider wzruszył ramionami i otworzył usta, żeby jej odpowiedzieć.
17