ST. WYSPIAŃSKI ŚWIĘTA SALOMEA
dzu głębokie wrażenie, to jakąż potęgą ogarnie go całe malowane wnętrze, gdzie barwy i kształty obejmują go ze wszystkich stron, zamykają w sobie ogromnemi malowanemi powierzchniami... Z nieodpartą siłą łamią jego opór, przenikają w duszę, sycą ją swoją harmonją — (albo dysonansem) barw i linij, drażnią połyskiem złota, zbliżają się, oddalają, rozjaśniają — albo giną w mrokach... Nawet światło, co tu przenika zabarwione przez szkła witrażu, zdaje się sączyć jakieś moce tajemnicze. Jest to świat cudów i czarodziejstwa.
Wyspiański stanął na progu tego świata. Dalej nie poszedł, bo drogę mu zaparły trywjalne chamstwo i małoduszność.
Kto nie pamięta, jak ofiarował się darmo polichromować kaplicę Marjacką na Jasnej Górze. Śnił cudowne rzeczy na ścianach tego przybytku, gdzie w skupieniu klęka co roku 300.000 ludu z różnych okolic Polski. Widział już na tych ścianach i sklepieniach powstające natchnione obrazy nadludzkiej, niedościgłej potęgi. I pierś mu wzbierała nadzieją proroczą, ze każdy kto stamtąd wyjdzie, uniesie gdzieś w zakątku ducha choćby drobną cząstkę tej zaklętej, bohaterskiej mocy...
Tak samo beznadziejnie palił się do Wawelu, do swego Akropolu. I z tym samym skutkiem. Tylko tu rolę „ojca Rejmana" odegrał kardynał Puzyna.
Z marzeń nieobjętych pozostały nikłe strzępy: częściowa poli-chromja Franciszkanów i nieprzyjęte kartony upiorów wawelskich.
Było ich trzy: Henryk Pobożny, Św. Stanisław i Kaźmierz Wielki. Wszystkie są przerażające grozą nastroju. Najpotężniejszy jest Kazimierz Wielki. Potężny i wielki w tej zdumiewającej prostocie kompozycji, sprowadzonej do jednej tylko postaci, odrzucającej wszelkie cacka dekoracyjne i konwenanse stylowe. Z te| olbrzymiej postaci bije straszliwy majestat śmierci i purpury i — straszniejszy jeszcze — bólu, zapiekłego w oczach królewskiego upiora, któremu po stuleciach dano jest patrzeć na mękę i hańbę narodu swego. *)
') Bardziej szczegółowy rozbiór i zestawienia znaleźć można w pracy mojej „Wiedza o sztuce".
290