46 Emile M. Cioran
na śmierć, by każde słowo nosiło znamię ostateczności, przedśmiertnej drgawki. Nie zapominać o pobudzaniu wibracji wewnętrznych, aż do ostatniej granicy, do absurdu. Jak u skazanego na śmierć, niech twój duch rozpłynie się i wzniesie w ekstatycznym niepokoju, dreszczu przerażenia, osiągającego wymiar rozkoszy. Być w każdej chwili na granicy własnego bycia. A w chwilach, w których ci się to nie uda, myśl o zadośćuczynieniu, ofiarowanym ci przez te chwile, które przeżyłeś poza granicą, poza barierami indywiduacji, gdy — pochłonięty wzniosłym szałem wewnętrznym — osiągałeś takie szczyty i spadałeś na dno takich otchłani, że twe bycie nie było obecne jedynie jako bycie, ale również jako to, co już nim nie jest. Intensywne przeżywanie życia możliwe jest tylko wtedy, gdy czujesz, że twoje bycie nie może już dłużej go znosić. Żyć na granicy istnienia oznacza przemieszczenie swego ośrodka w sferę przypadkowości nieskończoności. Egzystencja staje się tam ryzykowną przygodą, w trakcie której w każdej chwili możemy ponieść śmierć — tam skok w nieskończoność zaczyna sprawiać ból. Nie ma skoku w nieskończoność bez przełamania barier indywiduacji, kiedy czujemy, że jesteśmy zbyt mali w stosunku do tego, czym żyjemy. Gdyż czasem dane jest człowiekowi przeżyć więcej, niż może znieść. Czyż nie ma takich, którzy żyją z uczuciem, że żyć dłużej już nie mogą?
Wyjątkowo boleśnie jest przeżywać muzyczne chwile, pozostając z dala od muzyki, czuć, że nie można zadrżeć, kiedy powinno się być poruszonym, wyjątkowo ciężko być również obiektywnym, słuchając muzyki. Nasze bycie nie poddaje się porywom, nie odczuwa, że należałoby kizyczeć, płakać lub rozpłynąć się, nie współbrzmi z rytmem powszechnego szału i nie upaja się przyjemnością
płynącą z melodii. Bycie z dala od muzyki stoi na przeszkodzie wewnętrznemu samo-urzeczywistnieniu, rozkwitowi, rozprzestrzenieniu i eksplozji. Na szczęście momenty takie są rzadkie. Gdyż muzyka, wysubteiniając materię, czyni nas bezcielesnymi i unicestwia fizyczną obecność. Stan muzyczny ma jakąś wartość o tyle, o ile znosi świadomość naszego ograniczenia w przestrzeni i rozmywa nasze doświadczenie istnienia w czasie. Te rzadkie chwile, kiedy żałujemy dystansu, który oddziela nas od muzyki, budzą w nas jedynie świadomość nieuchronności naszego ograniczenia w przestrzeni i czasie oraz naszego oddalenia od świata. W takich chwilach cierpimy z niemożności stania się czystymi i niematerialnymi, zauważamy, że nasze wyczerpanie uniemożliwia nam drżenie, odgradzając nas jako materię w przestrzeni. Wszelkie depresje oddzielają od świata, tak jak kamień, który miałby świadomość istnienia. Usiłująnam ukazać, że człowiek, nawetjeśli nie jest już przedmiotem, był nim niegdyś, a podmiot uświadamia sobie swą substancję i materialność, wiążące go z ziemią. Tkwi w tym prawdziwa dwoistość, by nie powiedzieć — paradoks. Ludzki umysł, który czyni zeń podmiot, uświadamia sobie istnienie materii, która osadza go w świecie natury. W ten sposób depresja nie jest niczym innym, jak tylko dystansem wobec świata, w którym ludzki duch cierpi smutek z powodu własnej materii. Podmiot odczuwa siebie jako przedmiot i myśli o sobie samym jako o przedmiocie, a ze względu na tę dwoistość nie potrafi już włączyć się do świata, na skutek ogromnego dystansu, który go od niego oddziela, mimo że jako byt materialny stanowi on fizyczną obecność podobną do innych.
Skoro jednak odczuwamy stany muzyczne w chwilach przygnębienia, to dlatego, że dzięki dźwiękom stały się