wówczas zamknąć w jednej kategorii prawa polskiego i że nabierało już charakteru stanowego, ale w tym akcie ważne było tylko stanowe pojęcie „mieszczanin". Uproszczeniem jest oczywiście również samo przeciwstawienie mieszczanina Polakowi. Ze wszech miar wszakże zasługuje na podkreślenie to, że miano już wówczas pełną świadomość tych bardzo istotnych relacji stanowych i że Kraków przodował w ich sprecyzowaniu. Działo się to wszak w okresie, kiedy dojrzewało dopiero u nas kościelne privilegium fori, zasada odrębnego stanowego sądownictwa dla osób duchownych.
Drugi istotny element wymiaru sprawiedliwości w gminie miejskiej stanowiła sprawa apelacji od wyroków sądu wójtowskiego czy też wójtowsko-ławniczego. Prawo magdeburskie wykształciło instytucję landwójta, czyli wójta okręgowego, który był instancją nadrzędną, a zatem i odwoławczą w stosunku do wójtów poszczególnych miejscowości.
W Polsce instytucja ta przyjęła się w znikomych rozmiarach. Zwłaszcza brak działań monarszych w kierunku jej utworzenia. Częściej landwójtowie pojawiają się w dobrach prywatnych, jako zastępcy swoich panów w sądownictwie odwoławczym prawa niemieckiego. Kraków stanowi przykład, jak wójtowie bronili się przed podporządkowywaniem ich jakiejś innej instytucji prawa niemieckiego. Chcieli być w obrębie jego norm autonomiczni, co oczywiście nie wyłączało możliwości sięgania w sprawach wątpliwych ad ius scriptum miasta Magdeburga. Na wyraźne życzenie wójtów krakowskich książę zobowiązał się, że nie postawi nad nimi żadnego wójta, nec specialem, nec generałem, ani specjalnego dla Krakowa, ani generalnego. Chodziło niewątpliwie o instytucję landwójta.
Jak więc miały wyglądać sądy odwoławcze? — Otóż nie stworzono żadnego organu stałego w tym celu, a natomiast książę przyrzekł, że albo osobiście w rozpatrywaniu takich spraw będzie uczestniczył, albo wyznaczy kogoś z ludzi, których ma u swego boku (aliquem de nostro latere), dla orzekania w każdym pojedynczym przypadku z osobna. Instancją odwoławczą nie był zatem sąd książęcy. Pozostawał nią sąd wójtowski, czy ściślej wójtowsko-ławniczy, z dodatkowym jednak asesorem w osobie bądź samego księcia, bądź kogoś specjalnie przez księcia delegowanego.
Wreszcie dokument zawiera pewną klauzulę, która przedstawia się dość niejasno, a dotyczy bardzo ważnej sprawy bicia monety. Książę oświadczył w nim, że mincerze, „kimkolwiek by byli”, mieli po wieczne czasy płacić biskupom krakowskim, na potrzeby Kościoła krakowskiego, dziesięcinę menniczą. Nie powinni czynić żadnych trudności w tym zakresie, nie czekać upomnień ze strony księcia i nie umniejszać należności. Płatność miała być wykonywana w tych terminach, w których książę pobierał „dziewięcinę” od bicia monety. W razie trudności lub opóźnień biskup mógł zastosować cenzury kościelne. W tej klauzuli, w której dostrzegamy bardzo archaiczne uposażenie biskupstwa krakowskiego, jest pewna zasadnicza niejasność. Wygląda na to, jak gdyby mennica była urządzeniem miejskim, obciążonym przez monarchę czynszem na jego rzecz i dziesięciną na rzecz Kościoła. Wydaje się to tłumaczenie trafne, tym bardziej że sprawę wprowadzono do kontraktu lokacyjnego. Czyżby więc miasto uzyskało prawo bicia i posiadania własnej monety? Gdyby tak było istotnie, oznaczałoby to jego bardzo wysoką rangę polityczną, stawiałoby je niemal na równi z wolnymi miastami cesarskimi w Rzeszy.
Takiej interpretacji stosować tu oczywiście nie możemy. Omówiona klauzula odzwier-
173