rażał nie tyle idee zgody na wszechświat i jego nieubłagany rytm, ile aprobatę tego, co się odrodziło i stanowi — tak się przynajmniej zdawało na początku — najpiękniejszy ze światów.
7. EPILEPSJA
Postawa aktywistyczna i optymizm, to wszystko, co wyraziło się w symbolice Dionizosa, kierowało się nie tylko ku życiu społecznemu i historii, dotyczyło także sztuki, która rozwija się w zgodzie z potężniejącym światem. Pod znakiem Dionizosa, boga życia i rytmu, wchodziły przecież na arenę ruchy awangardowe. Przyboś pisał:
[...] zdaje mi się, że tak nieograniczona wiara w nowy wspaniały świat i tak triumfujący optymizm nie pochylał się nad kolebką żadnego ruchu. Wielki prąd nowatorski pierwszych dziesiątków lat XX wieku pędził falę optymizmu tak wielką, że nie załamała się w czasie wojny, że ją minęła nie wstrzymana i wzmogła się jeszcze w momencie zawarcia pokoju. Nowatorzy głosili niezwykłość swojej epoki, jej wielkość nieporównywalną z żadną inną w historii, wyznawali wiarę w jej niezmożone cudotwórstwo’’6.
Fala ta zaczęła jednak powoli wygasać, kiedy proponowana na początku idea wielkiej przebudowy przybierała kształty, od których dalecy byli głoszący ją artyści i myśliciele, kiedy jej propagatorami stali się ludzie z marginesu społecznego, dążący w istocie do zniszczenia kultury, a więc autentyczni — nie mityczni — barbarzyńcy, kiedy wreszcie pojawiły się widome znaki kryzysu świata, który do tej pory wydawał się silny i niezniszczalny. Dionizos utracił dawną prężność i siłę:
I-O
o, straszna jest śmierć Europy! o, błogosławiona!
Epileptyk Dionis je wiedzie, kobiety
76 J- Przyboś. Cele i trafy Awangardy. ..Życie Sztuki” 1939. s. 31-32.
z latającymi piersiami, w rękach ich drży nagie ciało rozszarpanego radioaparatu, mechanicznego Orfeusza;
A. Stern, Europa11
Porażony epilepsją Dionizos z tego ekspresjonistycznego poematu to właściwie ostatnia jego wizja. Pożegnanie literackiego boga pierwszej ćwierci wieku i tego wszystkiego, co się z nim wiązało, co się za nim kryło. Dionizos odszedł, skoro to, co postulowali poeci, włożywszy jego maskę, stało się groźne i niepokojące, skoro barbarzyństwo przybrało realne kształty, a rynki miast w pewnym środkowoeuropejskim państwie nie były już miejscem, na którym poeta szukał pojednania z tworzącą nową cywilizację gromadą, lecz ponurymi placami, świadkami palenia ksiąg. Dionizos odszedł, skoro pisarze dojrzeli nagle, ale z przerażającą siłą, pasywa nowoczesnej cywilizacji i utracili ochotę do porównywania jej z pięknym światem greckim, z tych nawet epok, które nie były klasycznymi okresami helleńskiej kultury. Dionizos odszedł, skoro pisarze zrzekli się roli dytyrambistów i poczęli szukać nowego dla siebie miejsca w świecie współczesnym, miejsca, które pozwoliłoby zachować im własną godność. Stali się więc bądź klerkami, bądź katastrofistami. Klerkami, gdy głosili, że tradycje humanistyczne dadzą się zachować, kiedy intelektualiści nie będą ingerować w bieg dziejów zbarbaryzowanego świata, gdy, żyjąc w tym świecie, pozostaną przy własnej postawie. Katastrofistami — wtedy, kiedy „wielką przebudowę” zobaczyli jako pierwszy akt wielkiego upadku, tego upadku, od którego nie ma apelacji, z którego nic nowego nie powstanie. Skarłowaciały Dionizos odszedł już na zawsze, wobec nowych kształtów świata stał się — także jako metafora — nieprzydatny. Jego zaś dzieje w literaturze końca XIX i pierwszej ćwierci naszego stulecia są w istocie dziejami pewnej
77 A. Stern, Europa (1925), cytuję za tomem: Wiersze dawne i nowe. Warszawa 1957, s. 104. Już wcześniej zresztą - w almanachu „Gga” — futuryści głosili, że „wielka tęczowa małpa zwana Dionizosem dawno już zdechła".