Jerzy Jedlicki
m
i wątlej nadziei, spóźnionej przestrogi. Ich autorzy byli bardzo odmienni w typie psychicznym, ale jakże znów podobni zawodowo: obaj zajmowali się statystyką, geologią, przemysłem-, pisarstwem politycznym i polityką czynną. Obaj byli ewolucjonistami i w cywilizacyjnym opóźnieniu, w zastoju widzieli największy dramat swej ojczyzny.
Na paru kartkach trudno się wdawać w historyczno-semantyczne rozważania nad pojęciem „cywilizacji” i niby bliskoznacznym, ale często mu przeciwstawianym pojęciem „kultury”: ich esencję z mistrzowską zwięzłością przedstawił Władysław Tatarkiewicz w swych niedawno wydanych Par er gach. Tam też odsyłam żądającego definicji czytelnika. Sam ufając bardriej wspólnym językowym intuicjom niż pozornie precyzyjnym definicjom dodałbym wszakże, iż treść najistotniejszą wyobrażenia
0 „cywilizacji nowoczesnej” skłonny jestem upatrywać w przeciętnym dla danego społeczeństwa poziomie i asortymencie potrzeb odczuwanych i zaspokajanych, w stopniu udostępnienia dóbr materialnych
1 kulturalnych i upowszechnienia się nawyków korzystania z nich. Do dóbr tych zaliczam także przysługujące ludziom uprawnienia.
Ody więc myślę o stopniu cywilizacji osiągniętym przez Polskę w XIX wieku — lub przez dowolny inny kraj w dowolnym okresie ostatniego dwustulecia — to pytam mniej o to, co wyprodukowały fabryki, a więcej o to, co spożyli mieszkańcy; i mniej o to, jak znakomici byli lekarze, a bardziej o to, kto się leczył i ile umierało niemowląt; i nie co napisano, ale co czytano; i nie co myśleli o świecie filozofowie i poeci, ale co o świecie wiedzieli zwykli zjadacze chleba. Z tych i podobnych wskaźników jedne dają się mierzyć łatwo, inne trudno, jeszcze inne podlegać mogą tylko bardzo sumarycznej i intuicyjnej ocenie. Z pewnością żaden z nich, wzięty z osobna, nie może służyć za syntetyczny miernik cywilizacyjnego poziomu. „Nowoczesna cywilizacja”, jakkolwiek bądź zdefiniowana, stanowić będzie zawsze złożony agregat wielu cech, często ze sobą skorelowanych, ale nie dających się sprowadzić do jednej wymiernej skali. Wskutek tego zarówno ocena cywilizacyjnych postępów danego kraju, jak i wyniki synchronicznych porównań międzynarodowych pozostawać mogą w pewnych granicach sporne, bo zależne od przyjętego zestawu cech wskaźnikowych, od przydawanej im wagi i od metody ich pomiaru.
Zawsze jednak w rozumieniu piszącego te słowa, a także w rozumieniu większości autorów XIX-wiecznych, którzy pojęciem „cywilizacji” się posługiwali, posiada ono dwa atrybuty nieodłączne.
Pierwszym z nich jest założenie pewnej homogenizacji czy — jeśli, ktoś woli — demokratyzacji kultury. Jakoż wiadomo, że wyrafinowana kultura intelektualna, artystyczna lub towarzyska powstaje nieraz w krajach, gdzie masy pogrążone są w analfabetyzmie partycypując jedynie w kulturze lokalnego folkloru. Podobnie wyspy najnowocześniejszego technicznie przemysłu lub elitarne środki komunikacji mogą prosperować otoczone morzem prymitywnej gospodarki naturalnej. O takim kraju kontrastów powiedzieć można, że stworzył w tej lub owej dziedzinie wielką kulturę, ale raczej nie powiemy, iż osiągnął wysoki stopień cywilizacji. Ten bowiem ocenia się nie wedle najwyższych osiągnięć elity, lecz raczej wedle przeciętnej krajowej, a i to jeszcze z uwzględnieniem wewnątrzspołecznych rozpiętości. Tak to pojmowali warszawscy pozytywiści, gdy ze swej cywilizacyjnej aksjologii wyciągali wniosek, iż „praca B podstaw” donioślejsza jest niż praca na szczytach.
Drugim atrybutem pojęcia ^nowoczesnej cywilizacji" jest zawarta