Narodziny i upadek gospodarki rynkowe)
przymus istniał. Na podstawie jakiego prawa robotnik musiał służyć panu, z którym nie łączyły go jakiekolwiek związki prawne? Jaka siła tak ściśle rozdzielała poszczególne klasy społeczne, że wydawało się, jakby należały do nich różne gatunki ludzi? I co sprawiało, że równowaga i ład utrzymywały się w tej ludzkiej zbiorowości, która ani nie chciała, ani nawet nie tolerowała interwencji ze strony władzy?
Paradygmat kóz i psów zdaje się oferować odpowiedź na te pytania. Biologiczna natura człowieka stanowiła fundament społeczeństwa, które nie było formowane w porządku politycznym. Doszło do tego, że ekonomiści zaczęli rezygnować z humanistycznych fundamentów stworzonych przez Adama Smitha i zwrócili się ku tym, które proponował Townsend. Opracowana przez Malthusa teoria ludnościowa, a także wprowadzone przez Ricardo prawo malejących przychodów uczyniły płodność człowieka i ziemi kluczowymi elementami nowej krainy, której istnienie zostało nagle odkryte. Społeczeństwo ekonomiczne narodziło się jako byt odrębny od państwa w rozumieniu politycznym.
Okoliczności, w jakich istnienie tego ludzkiego agregatu - złożonego społeczeństwa - stało się czytelne, miały ogromne znaczenie dla historii myśli dziewiętnastowiecznej. Ponieważ rodził się z wolna system rynkowy, społeczeństwo znajdowało się w ogromnym niebezpieczeństwie - groziło mu, że zostanie oparte na fundamentach zupełnie obcych porządkowi moralnemu, w którym dotychczas było zakorzenione. Z pozoru niemożliwy do rozwiązania problem paupery-zmu zmusił Malthusa i Ricarda do poparcia zaproponowanego przez Townsenda wejścia na ścieżkę naturalizmu.
Burkę rozważał problem pauperyzmu w kontekście bezpieczeństwa publicznego. Warunki panujące w Indiach Zachodnich przekonały go, że utrzymywanie licznej populacji w stanie całkowitej podległości, przy jednoczesnym braku odpowiedniej ochrony dla białych panów, może się okazać niebezpieczne. Tym bardziej że Murzyni dostawali niejednokrotnie pozwolenie na posiadanie broni. Podobne zagrożenia wiązały się ze wzrostem liczby bezrobotnych w kraju, zważywszy na to, że rząd nie miał do swojej dyspozycji policji. Burkę, zdeklarowany obrońca tradycji patriarchalnych, był jednocześnie zagorzałym zwolennikiem liberalizmu gospodarczego, w którym widział szansę odpowiedzi na administracyjny aspekt problemu pauperyzmu. Władze lokalne chętnie wykorzystywały niespodziewane zaintere-
sowanie przędzalni bawełny dziećmi biedoty, za których naukę odpowiadały parafie. Producenci brali setki takich dzieci do terminu, często w odległych częściach kraju. Nowe miasta miały olbrzymi apetyt na ubogich. Fabryki były nawet gotowe płacić za możliwość ich wykorzystywania. Dorosłych oddawano każdemu pracodawcy, który decydował się wziąć na siebie ich utrzymanie. Byli oni wykorzystywani przez farmerów z danej parafii w ramach jakiegoś rodzaju systemu pracowników „przenośnych”. Tego typu rozwiązanie było tańsze niż utrzymywanie „więzień dla niewinnych", jak czasem określano przytułki, których mieszkańcy musieli pracować na swoje utrzymanie.
Z administracyjnego punktu widzenia oznaczało to, że „trwalsza i pełniejsza władza pracodawcy” zajęła miejsce władzy państwowej i parafialnej w dziedzinie zapewniania zatrudnienia ubogim2.
Najwyraźniej brano tu pod uwagę przesłanki natury politycznej. Dlaczego ubodzy mieliby korzystać z pomocy społecznej, a ich utrzymanie nadal obciążać parafie, skoro ostatecznie parafia wywiązywała się ze swoich obowiązków, oddając ludzi zdolnych do pracy pod opiekę kapitalistycznych przedsiębiorców, którym tak bardzo zależało na pozyskaniu tego rodzaju siły roboczej do swoich zakładów, że skłonni byli nawet dodatkowo płacić, by móc korzystać z pracy biedoty? Czyż nie był to dowód na istnienie prostszego i mniej kosztownego sposobu zmuszania ubogich do samodzielnego utrzymywania się niż obarczanie tym zadaniem parafii? Istniało wtedy przeświadczenie, że problem ten mogłoby rozwiązać zniesienie ustawodawstwa z czasów Elżbiety 1 bez Hzastępowania go nowym. Żadnego szacowania płac, żadnych zasiłków dla zdolnych do pracy bezrobotnych, żadnych plac minimalnych ani ochrony „prawa do życia”. Uznano, że praca powinna być traktowana jako towar, który musi uzyskać swoją cenę na rynku. Prawa handlu okazały się równoznaczne z prawami natury, w konsekwencji zatem z prawami boskimi. Był to apel słabszego sędziego do sędziego ostatecznej instancji, sędziego pokoju do wszechwładnych skurczów głodowych. Dla polityka i przedstawiciela administracji leseferyzm był po prostu zasadą gwarantującą prawo i porządek przy minimalnych nakładach. Powierzmy rynkowi opiekę nad ubogimi, a wszystko ułoży się samo!
To właśnie łączyło racjonalistę Benthama i tradycjonalistę Burke’a. Rachunek cierpienia i szczęścia wymagał, aby nic zadawano bólu.
. ^or' S. i B. Webb. Engtish Lacal Goirmmtnt English Poor Lam HlsUrf, tomy VII—IX. 1927-1929.
139