Narodziny i upadek gospodarki rynkowej
„problemu ekonomicznego" (cokolwiek to oznaczało) nie tylko oddali zagrożenie wojną, ale wręcz zapobiegnie jej raz na zawsze. Stuletni pokój ukształtował niemożliwy do pokonania mur iluzji, który odgradzał fakty od obserwatorów. Autorzy epoki prześcigali się w braku realizmu. Arnold Toynbee uznał państwo narodowe za zaściankowy przesąd, Ludwig von Mises traktował suwerenność jako zabawną iluzję, a Norman Angell widział w wojnie błędnie przeprowadzoną kalkulację biznesową. Świadomość zasadniczego znaczenia problemów politycznych spadła do bezprecedensowo niskiego poziomu.
Wolny handel, który w 1846 roku wygrał z Ustawami zbożowymi, stał się osiemdziesiąt lat później obiektem kolejnej walki, tym razem jednak przegranej. Problem autarkii nękał gospodarkę rynkową od samego początku. Zwolennicy liberalizmu gospodarczego odpędzali widmo wojny i naiwnie opierali swoje przypuszczenia na założeniu, że gospodarka rynkowa jest niezniszczalna. Nie zauważali, że ich argumenty wykazywały jedynie, jak duże zagrożenie czyhało na narody, które swoje bezpieczeństwo uzależniały od instytucji tak niepewnej i słabej, jak samoregulujący się rynek. Zapatrywania autarkiczne lat dwudziestych były w gruncie rzeczy prorocze: wskazywały konieczność przystosowania się do faktu, że istniejący dotąd porządek zanikał. Wielka Wojna pokazała, przed jakimi niebezpieczeństwami należy się chronić, a ludzie zdołali wyciągnąć odpowiednie wnioski. Niestety, podjęli działania dopiero dziesięć lat później, w konsekwenq'i pominięty został związek przyczynowo-skutkowy, więcej - uważano go w tym czasie za niedorzeczność. „Po co się chronić przed zagrożeniami, które przeminęły?” - pytało wielu współczesnych. Ta błędna logika nie tylko przekreśliła szanse na właściwe rozumienie problemu autarkii, ale - co gorsza - zaciemniła rzeczywiste oblicze faszyzmu. Taki stan rzeczy tłumaczono faktem, że kiedy w świadomości mas raz zostanie odciśnięte piętno realnego zagrożenia, ten strach pozostaje obecny do chwili, aż jego podstawowa przyczyna nie zostanie usunięta.
Twierdzimy, że narody Europy nigdy nie przezwyciężyły szoku doświadczenia wojny, które niespodziewanie zmusiło je do konfrontacji z niebezpieczeństwami związanymi ze współzależnością w skali globalnej. Na próżno starano się odbudować handel, na próżno niezliczone konferencje międzynarodowe budowały idylliczną iluzję pokoju, a dziesiątki rządów opowiadały się za zasadą wolnego handlu - żadne państwo nie mogło zapomnieć, że jeżeli nie uniezależni się pod względem zaopatrzenia w żywność i surowce albo nie będzie pewne dostępu
do nich środkami militarnymi, pozostanie bezradne i nie uratuje go nawet mocny pieniądz. Logika tego fundamentalnego założenia z nieubłaganą konsekwencją kształtowała politykę krajów europejskich. Źródło zagrożenia nie zostało ostatecznie zlikwidowane. Dlaczego zatem strach miałby ustąpić?
Podobne błędne przekonanie zwiodło tych krytyków faszyzmu
- stanowili oni zdecydowaną większość - którzy opisywali ten ruch jako anomalię pozbawioną politycznego zakorzenienia. Mussolini
- mówiono - twierdził, że zapobiegł bolszewizmowi we Włoszech, ale badania dowodziły, że atak jego zwolenników osłabł ponad rok przed marszem na Rzym. Przyznawano, że uzbrojeni robotnicy okupowali fabryki w 1921 roku. Czy był to jednak powód do rozbrajania ich w 1923 roku, kiedy już dawno wycofali się ze swoich bastionów? Hitler również twierdził, że ocalił Niemcy przed groźbą bolszewizmu. Czy jednak nie widziano, że zalew bezrobocia, do którego doszło przed objęciem przez niego urzędu kanclerskiego, zaczął maleć, jeszcze zanim zdobył on władzę? Teza, zgodnie z którą Hitler zapobiegł czemuś, co od dawna nie istniało - utrzymywano - jest sprzeczna z podstawami logiki i pomija związek przyczynowo-skutkowy, który musi obowiązywać także w polityce.
W rzeczy samej zarówno w Niemczech, jak i we Włoszech historia okresu, który nastąpił bezpośrednio po pierwszej wojnie światowej, dowiodła, że bolszewizm nic miał tam najmniejszych szans powodzenia. Wykazała też ponad wszelką wątpliwość, że w sytuacji zagrożenia klasa robotnicza - jej partie i związki zawodowe I może nie zważać na zasady rynkowe, które uczyniły ze swobody zawierania umów i świętości własności prywatnej wartości absolutne. Takie postępowanie ma niezwykle szkodliwy wpływ na społeczeństwo, zniechęca do inwestycji, hamuje akumulację kapitału, prowadzi do utrzymywania płac na niskim poziomie, zagraża walucie i możliwości uzyskania kredytu zagranicznego, osłabia zaufanie i paraliżuje działalność gospodarczą. To nie wyimaginowane zagrożenie rewolucją komunistyczną, ale niepodważalny fakt, że klasa robotnicza mogła narzucić wszystkim zgubne rozwiązania, stał się źródłem utajonego lęku. którv - w kluczowym momencie - odrodził się w faszystowskiej panice.
Nie da się ostatecznie rozdzielić niebezpieczeństw zagrażających człowiekowi i przyrodzie. Zarówno klasa robotnicza, jak i chłopstwo, zareagowały na gospodarkę rynkową opowiedzeniem się za protekcjo-