482 PROBLEMY SPOŁECZNE
nazwą, by wzbudzone zostało poczucie „my” w obrębie każdej grupy, połączone z orient* f cją rywałizacyjną. Zorganizowane przez wychowawców (w istocie badaczy) zajęcia sporto- i we i sprawnościowe jeszcze bardziej pogłębiły tę rywalizację, wytwarzając w oka mgnieniu I animozje, połączone z coraz bardziej jawną wrogością. Chłopcy z obu grup unikali „nie-swo- I ich" podczas posiłków, siadali przy osobnych ogniskach, napadali znienacka na „wrogów", I by skraść im wygrane trofea, a w kwestionariuszu, który wypełniali zaledwie po dwóch 1 dniach rozgrywek, każda grupa spostrzegała siebie jako dzielnych i przyjaznych, rywali zaś K — jako nikczemników i mięczaków. Słowem, rywalizacja między grupami o odrębnej spo- I łecznęj identyfikacji rozwinęła się bardzo łatwo w nabrzmiały, aktywny konflikt
Raz powstały konflikt oparty na rywalizacji trudno jest opanować. Sherif próbował to I uczynić, aranżując bliższe kontakty między grupami, na przykład wspólny wyjazd do ki- I na na powietrzu. Rywale jednak siedzieli osobno i przy najmniejszej prowokacji do- I chodziło do bójki. Następnie badacz stworzył więc sytuację „bez wyjścia”, w tym sensie, I że po to, by przetrwać, rywale musieli ze sobą współpracować. O tych dwu technikach I redukowania uprzedzeń piszę szczegółowo na końcu rozdziału.
13.3.3.2 Konkurując o wartościowe dobra, „kopiemy" tych, którzy stoją ■ na drabinie socjoekonomicznej o szczebelek niżej
Uprzedzenia stają się szczególnie nabrzmiałe, gdy grupy współzawodniczą o wartościo-we dobra, na przykład takie jak praca. Ciekawy i wart podkreślenia jest fakt, że silniejsze uprzedzenia i związane z nimi akty dyskryminacji skierowane są nie na grupy zupełnie nisko stojące, lecz te, które znajdują się niżej, lecz blisko nas na drabinie socjoekonomicznej. Jak udowodni! Pettigrew (1978), najsilniejsze uprzedzenia wobec czarnych Amerykanów demonstrują ci biali, którzy reprezentują niższą klasę średnik a więc mają powody do poczucia zagrożenia ze strony czarnych, w coraz większej liczbie przybliżających się do ich standardu. Gdy czarni „siedzieli” na plantacjach bawełny in'® „pchali się” do bram uniwersytetów, a w następstwie do bram biur, gdzie rywalizować ■ chcą o stanowiska dotąd zarezerwowane dla białych, byli dyskryminowani, ale z mniej' szą wrogością, ponieważ nie zagrażali tej warstwie białych.
Podobnie jest z amerykańskimi kobietami. Gdy były gospodyniami domowymi lub ■ pracowały wyłącznie na stanowiskach sekretarek, pozwalając szefowi nazywać si? 1 „skarbem”, uprzedzenia i dyskryminacja istniały, ale nie były zabarwione silną wrogP“ j ścią. Natomiast obecnie coraz więcej kobiet zdobywa dyplomy uniwersyteckie i odwa*" j się ubiegać o pozycje tradycyjnie zajmowane przez mężczyzn. Jeśli decydent mężczyz03 j piął się z wielkim trudem po drabinie sukcesu, to często nie zechce pozwolić, by jego walką zawodową została „ta panienka”, szczególnie gdy poza dyplomem z renomowani j uczelni i wcześniejszą wyróżniającą się praktyką, posiada urodę, a na dodatek — niests' ty — „gada całkiem niegłupio”.
Fakt łatwego powstawania wrogości w procesie rywalizacji w stosunku do stojący^’ i nieco tylko niżej od nas osób staje się szczególnie wyrazisty, gdy nasza pozycja nagle sk pogorszyła. Na przykład polscy profesorowie, którzy muszą dziś pracować na dwóch e^
Łach, by utrzymać standard życia na jako takim poziomie, wyrażają silne uprzedzenia wobeC takich osób jak rumuński profesor-emigrant, który otrzyma! pracę w ich instytucie
maty ki i natychmiast „załapał się” na międzynarodowy bogaty grant. Taki sukces można wybaczyć szefowi, ale nie emigrantowi. Ten ostatni będzie miał tu niełatwe życie, szczególnie jeśli ośmieli się zatrudniać innych Rumunów, gdy zostanie szefem (a będzie ćhdal).
Kącik faktów jak ci skośnoocy śmieją wygrywać w konkurencji z nami, białymi i komentarzy Amerykanami?!
To, jak manifestują się efekty zróżnicowania statusów i odczuwania niepewności wynikającej z rywalizacji o ograniczone dobra, ciekawie zaznacza się w dylemacie, jakiego doświadczają dzisiaj biali Amerykanie wobec Amerykanów azjatyckiego pochodzenia. Problem polega na tym, że ci ostatni sprawują się na wszystkich „frontach" wyjątkowo dobrze: mają najniższy procentowo odpad uczniów w szkołach średnich, na studiach, a także w programach doktorskich. Coraz częściej także obserwuje się, że eksperci w zakresie biol-fiz-chem, w tym genetyki, to profesjonaliści o skośnych oczach.
Mówią oni coraz częściej bez akcentu, co znaczy, że urodzili się w Stanach lub przyjechali tu jako dzieci. Poza tym mają zwykle amerykańsko brzmiące imiona. Ale wygrywając w konkurencji z prawnukami europejskich pionierów, którzy przybyli do tego kraju na statku „Mayflower", stają się przyczyną dylematu: czy podziwiać ich, szanować i traktować jak „swoich", bo są tak dobrzy, czy raczej ich nienawidzić przez to, że stwarzają wysokie standardy,-którym tylko nieliczni biali są w stanie sprostać. Przyjrzyjmy się twórcy leku przeciw AIDS zwanego koktajlem. Jego imię brzmi David — bardzo po amerykańsku. Ale nazwisko wcale nie jest McDouglas czy Jones, lecz Hol To brzmi niekomfortowo. Jest przynajmniej krótkie; mogło być przecież Hung Chiang Wu czy „jeszcze gorzej".
Co z nimi zrobić?! Najczęściej dylemat rozwiązywany jest tak, że tych na czubku piramidy szanuje się, ponieważ przyczyniają się do pomyślności białych. Jednak przedstawicielom tych grup etnicznych na „niższych szczeblach" nie ofiarowuje się oznak „miłości". Studenci azjatyccy „za dużo" się uczą, będąc przez to przedmiotem kpin ze strony białych. By weekendowe balowanie białych nie przeszkadzało im w studiowaniu, mieszkają w „wydzielonych" (z własnej woli) apartamentach blisko kampusu. Poza tym mieszkając blisko w skromnych apartamentach, nie muszą kupować auta; wystarczy rower. Biały student w Arizonie nie jeździ z zasady rowerem. Ten środek lokomocji — jak żartuje — pozostaje dla „żółtków".
Także cały świat internetowy zatrudnia ogromną rzeszę błyskotliwych i doskonale wykształconych w zakresie tej technologii przedstawicieli różnorodnych kultur azjatyckich (wielu wśród nich to Hindusi). Naturalnie to nie właściciele zatrudniających ich korporacji mają uprzedzenia (ci zwykle nie mają, dopóki robią na nich biznes), lecz biali rywale z takim samym lub podobnym wykształceniem, którzy w tej rywalizacji przegrywają. Do nich zresztą dołączają czarni, roszcząc prawo do większych niż mają przywilejów z powodu krzywd, jakięh doznali w tym kraju w przeszłości.