XII. TENŻE SAM PIERWIASTEK Z WIZYTĄ U GASZTOLDA
Pierwiastek pałubiczny polega między innymi na in-kongruencji (nieprzystawaniu) obrazu w duszy, my-śli, fantazji, teorii z odnośną rzeczywistością. Aby głębiej odczuć działanie pierwiastka pałubicznego, trzeba stosunkować się do życia, wybiegać poza nie myślą, mieć plany pojmowania lub kształtowania go, wyrosłe czasem do tzw. idees fixes, lub mieć choćby jakieś żywiej, osobiściej odczute szablony — wtedy nawiedza nas ten gość skryty, niepożądany, wyrzucany za drzwi, gość, którego biletu nie kładzie się na tacy.
Podczas gdy Strumieński układał sobie w wolnych chwilach epopeję o Angelice i kłopotał się o szczegóły autobiograficzne, Gasztold pisał powieść ^ na urząd jako zawodowy literat, porzucił już bowiem malarstwo. Zobaczmy jednak wpierw, jak się rzecz miała ze wspomnianym zamachem samobójczym Ga-sztolda.
Otóż Gasztold w istocie bolał bardzo z powodu utraty Oli, a właściwie nie miał podstawy mówienia
-
o „utracie”, skoro miłości Oli nigdy naprawdę nie posiadał. Swoją drogą jednak Ola, idąc za mąż za Strumieńskiego, zachowywała się wobec Gasztolda v. dwulicową kokieterią, bo np., rozstając się z nim, udawała jakiś niedomówiony żal, upozorowany współczuciem. Postąpiła jak Tatar, który uciekając wysyła jeszcze jedną .zatrutą strzałę. Gasztold miał inne powody do żałowania za Olą. Mówił sobie, że Ola wabi jego zmysł malarski wdziękiem, estetycznymi ruchami, rysami twarzy — tym nawet usprawiedliwiał się przed samym sobą z tego, że się tak rozpaczliwie o nią ubijał; wreszcie pragnął „wejść w dom” i dostać jakiś posążek. „Reszta” u Oli mało f255] go obchodziła, owszem, zdawało mu się, że to i łacinie, i zabawnie, jeżeli kobieta jest drapieżną kotką.
TENŻE SAM PIERWIASTEK Z WIZYTĄ U GASZTOLDA
Wnet potem stanął Gasztold u progu swojej kryzys artystycznej: zaczął wątpić w swój talent malarski. Stało się to na wpół dla pozy, przyjęto bowiem za pewnik, że w życiu każdego „prawdziwego artysty” musi być jedna taka epoka. Ale poza ta właściwie ratowała go na razie od zbyt silnego odczuwania istotnej tragedii w sobie (wentyl), bo miał on rzeczywiście słuszne powody do powątpiewania w swe uzdolnienie. Od dawna nie tworzył już nic większego, obserwował wprawdzie naturę i zjawiska optyczne, ale tak tylko, jak koryfeusze kazali, nadto widział coraz wyraźniej ogromne braki w swoim wykształceniu fachowym. Mimo to nieprodukty-wnością swoją wywyższał się nad kolegów, mówiąc, że jemu byłoby bardzo łatwo robić takie „bryndze”, jakie „tworzą” oni, lecz wtedy by musiał sam sobą pogardzać. Sceptycyzm co do swego talentu ogar-