oblubieńcowi swemu. Kapela zagrała hucznie i wesoło — uczta zawrzała na nowo.
Zaczęto od stołu wstawać parami, by puścić się w pląsy, gdy przez rój świąteczny przecisnął się goniec kurzem i potem okryty — a stanąwszy przed Allą, rzekł:
— Pani, ojciec twój kona z boleści. Nie daj mu umrzeć, a umrze jeśli do niego nie wrócisz. Błaga cię
0 to na kolanach.
I padłszy na ziemię, chciał rękami objąć nogi Alli. Odepchnął go pan młody, zaś ona rzekła ponuro:
— Nie wierzę ja słowom tym. Ojciec mój jest potężny i śmierci niepodległy. Zwodzi on mnie tylko, jako matkę zwiódł podstępem; chce mnie uchwycić w szpony swe, by dręczyć. Nie ujrzy mnie on — chyba trupem.
Znikł posłaniec, a Alla rozkazawszy kapeli grać tańce najszaleńsze, puściła się pierwsza w wir. I nie ustawała w tańcu, aż pamięć ojca utonęła w weselu.
Zmęczona tańcem, z włosami, co się rozpuściły
1 okryły ją płaszczem złocistym, wyszła na taras, gdzie w świetle czarodziejskim chwiały się kępy drzew najrzadszych i najwonniejszych. Tam przechadzała się, chłodząc wachlarzem rozpaloną twarz, piersi i białe, nagie ręce. Szukała oblubieńca swego, który tu miał na nią czekać i dziwiła się, że nie przychodzi.
Wtem zaszeleściło coś w drzewach rozkwitłych. Alla krzyknęła przerażona. Spod gałęzi wysunęła się obdarta postać posłańca.
— Precz stąd! — zawołała wrząc gniewem. — Precz, nie chcę nic wiedzieć o ojcu moim!
Posłaniec uśmiechnął się złowrogo.
— Uspokój się pani. Wołanie ojca nie przerwie ci już zabawy. Chyba upiorem przyjdzie po ciebie... Umarł ojciec twój.
I rzekłszy to, wsunął się na powrót w krzewy. Alla usłyszała dziwny szmer — coś jak szelest liści, gdy w nie wpadnie wiatr — coś jak śmiech tłumiony...
Lecz nie zważała na to Alla. Ogarnęła ją grzeszna radość, że ojca już nie ma. I wyrzucała sobie to uczucie, a nie mogła się oprzeć spokojności i weselu.
By grzech od siebie odegnać — przeszła do sali tanecznej, szukając oblubieńca — lecz nie znalazła go. Wyszła na ogród, wołała głosem wielkim — nie odpowiadał. Szumiały drzewa przed burzą daleką. Kazała przetrząsnąć dom, ogród, — wysłała gońce na drogi — daremnie.
A w sali nikt nie myślał ani o Alli, ani o panu młodym. Tańczono do upadłego, charczały skrzypce, wyły trąby, pary wirowały w zamęcie, uderzając chwilami o siebie, łącząc się w koła, kółka, krzyżyki. — Niepokój Alli wzrastał.
Nagle przyszło jej do głowy, że może czeka na nią w komnacie sypialnej, syt zabawy i do samotności miłosnej tęskniący. Udała się tam z bijącym sercem: nie było go i tutaj. Na kominie dogasała głownia i krwawe blaski rzucała na sprzęty i ściany. Zatrzęsła się panna młoda, lecz zdławiła strach.
97