178 Harold Pinter
to opoka, konstytucja i rdzeń. Jeśli kiedykolwiek będziesz miał kłopoty, wuj Bernard ci pomoże. Ukląkłem, (klęka, twarzą w twarz z klęczącym McCannem)Przysięgłem na biblię. I wiedziałem, jakie słowo mam zapamiętać — Szacunek! Albowiem — kto był przed twoim ojcem? Jego ojciec. A kto był przed nim? Przed nim?... (gubi wątek, po chwili — triumfalnie) Przed ojcem twego ojca mogła być tytko matka ojca twego ojca! IWoja praprababka.
Milczenie. Goldberg podnosi się z wolna.
I dlatego osiągnąłem swoje stanowisko, McCann. Albowiem zawsze byłem zdrów jak ryba. Moje, motto: Pracuj dobrze i baw się dobrze. Ani jednego dnia roboczego nie opuściłem z powodu choroby. (wydaje głośny wizg niby mechaniczna piła.; rozgląda się) Co to było?
McCANN
Co?
GOLDBERG Słyszałem coś.
McCANN Co takiego?
GOLDBERG Jakiś wizg.
McCANN To ty.
GOLDBERG
Ja?
McCANN
Pewnie.
GOLDBERG (zaciekawiony)
Co, ty też słyszałeś?
McCANN
Słyszałem.
GOLDBERG
Więc to ja byłem, tak? (chichoce) A co ja zrobiłem?
McCANN
Wydałeś... wydałeś coś w rodzaju... taki dźwięk jakby piła.
GOLDBERG
Nie może być!
Śmieje się. Obaj się śmieją. Nagle, szybko, zaniepokojony.
Gdzie twoja łyżka? Masz łyżkę?
McCANN (wyjmuje z kieszeni łyżkę)
Jest.
GOLDBERG
Zobacz! (siada, otwiera usta i wyciąga język) Tu. (McCann przyciska łyżką język Goldberga) Aaaahhh! Aaaaaahhhh!
McCANN Stan idealny.
GOLDBERG
Serio?
McCANN Słowo honoru.
GOLDBERG
Więc teraz rozumiesz, dlaczego osiągnąłem swoje stanowisko?
McCANN
Pewnie. Rozumiem.
Goldberg się śmieje. Obaj się śmieją.
GOLDBERG (przestaje się śmiać)
Chuchnij na wszelki wypadek.
Pauza.
Chuchnij mi w usta.
McCann nachyla się, opiera ręce na kolanach i dmucha Goldbergowi w usta.
Jeszcze raz, na drogę.
McCann znowu dmucha mu w usta. Goldberg głęboko wzdycha powietrze, potrząsa głową, zrywa się z krzesła.
Dobra. Możemy jechać. Czekaj. Chwileczkę. Wszystko zapakowane?
McCANN
Wszystko.
GOLDBERG Ekspander też?
McCANN
Tak.
GOLDBERG Przynieś mi go.
McCANN
Teraz?