Dyplomacja
słynące z neutralności jako instrumentu w negocjacjach, podobnie jak nie-edno nowe państwo w późniejszym okresie.
Stany Zjednoczone nie szły jednak tak daleko w odrzucaniu sposobów działania Starego Świata, żeby zaniechać terytorialnej ekspansji. Wręcz przeciwnie, od samego początku ze zdumiewającą determinacją prowadziły politykę ekspansji w obu Amerykach. Granice z Kanadą i Florydą zostały uregulowane na korzyść Ameryki w serii traktatów po 1794 r., które również otworzyły rzekę Missisipi dla handlu amerykańskiego i stworzyły zalążek amerykańskich interesów handlowych w brytyjskich Indiach Zachodnich. Kulminacją tego stał się w 1803 r. zakup Luizjany, dzięki któremu młode państwo uzyskało od Francji ogromny obszar o nie określonych granicach na zachód od Missisipi wraz z roszczeniami do hiszpańskich terytoriów na Florydzie i w Teksasie. Na takim fundamencie państwo amerykańskie mogło się rozwijać w wielkie mocarstwo.
Wódz francuski Napoleon Bonaparte, który dokonał tej sprzedaży, wyjaśniał tę wybitnie jednostronną transakcję zgodnie z europejskim sposobem myślenia: „Takie rozszerzenie terytorium na zawsze potwierdzi potęgę Stanów' Zjednoczonych, a ja właśnie stworzyłem Anglii morskiego rywala, który prędzej czy później zada cios jej dumie.”2 Amerykańskim politykom było obojętne, jak Francja uzasadni sprzedaż swych posiadłości. Potępianie polityki siły Starego Świata nie stało - według nich - w sprzeczności z amerykańską ekspansją terytorialną w Ameryce Północnej. Uważali bowiem amerykańskie dążenie na zachód za sprawcę raczej wewnętrzną, a nie - kwestię polityki zagranicznej.
W tym duchu James Madison potępił wojnę jako źródło wszelkiego zła - prekursora podatków i armii oraz wszelkich innych „narzędzi, by wielu znalazło się pod dominacją niewielu.”3 Jego następca James Mon-roe nie widział żadnej sprzeczności w obronie polityki ekspansji na zachód jako podstaw7 tworzenia potęgi Ameryki:
„Powinno to być oczywiste dla wszystkich, że im dalej pójdzie ekspansja, oczywiście zakładając, iż nie przekroczy właściwych granic, rym większa będzie swoboda działań obu Rządów [stanowego i federalnego] i tym pewniejsze ich bezpieczeństwo; i pod każdym względem - tym lepszy rezultat dia Amerykanów jako narodu. Rozległość kraju - wielka czy niewielka - nadaje narodowi wiele cech charakterystycznych. Wyznacza zakres jego zasobów, jego populacji, jego siły fizycznej. Krótko mówiąc, jest wyznacznikiem różnicy' między wielkim i małym krajem.”4
Niemniej jednak przywódcy nowego narodu pozostali wierni zasadom, które ur7vniłv ich krai wviatkowvm. nawet ieśli od czasu do czasu stoso-
wali metody europejskiej polityki siły. Kraje Europy toczyły niezliczone wojny, by nie dopuścić do powstania dominującej potęgi. Połączenie potęgi i dystansu dawało Ameryce pewność, że każdemu wyzwaniu będzie można sprostać po tym, gdy się już pojawi. Narody Europy, mające znacznie mniejszy margines przetrwania, tworzyły koalicje skierowane przeciw możliwości zmiany; Ameryka była wystarczająco oddalona, by móc politykę swoją nastawić na opór wobec zaistniałej zmiany.
Takie było geopolityczne podłoże ostrzeżenia, sformułowanego przez George’a Washingtona, przed „stałymi” przymierzami bez względu na sprawę. Byłoby niemądre, twierdził Washington,
„dać się wciągnąć, jakimikolwiek sztucznymi więzami, w codzienne zmienne koleje jej (Europy] polityki czy też zwykle kombinacje i kolizje jej przyjaźni i nieprzyjaźni. Nasza odrębna i odległa pozycja zachęca i pozwala na przyjęcie innego postępowania.”5
Nowy naród potraktował radę Washingtona nie jako praktyczną wskazówkę geopolityczną, ale jako maksymę moralną. Uważając się za skarbnicę zasady wolności, Ameryka całkiem naturalnie interpretowała bezpieczeństwo zapewnione jej przez dwa oceany jako znak boskiej opatrzności i przypisywała swoje działania wyższości moralnej, a nie - poczuciu bezpieczeństwa, którego żadne inne państwo nie miało.
Jedną z podstaw polityki zagranicznej wczesnej Republiki było przekonanie, że ciągłe wojny w Europie wynikały z cynicznych rn^etod rządzenia państwami. Podczas gdy przywódcy europejscy opierali system międzynarodowy na przekonaniu, że z rywalizacji partykularnych interesów może zrodzić się harmonia, ich amerykańscy odpowiednicy wyobrażali sobie świat, w którym państwa zachowają się jak współpracujący ze sobą partnerzy, a nie podejrzliwi rywale. Przywódcy amerykańscy odrzucili europejskie przeświadczenie, że moralność państw powinna podlegać innym kryteriom niż moralność jednostki. Według Jeffersona istnieje
„jeden tylko system etyczny dla ludzi i dla narodów - być wdzięcznym, wiernym wszystkim zobowiązaniom niezależnie od okoliczności, otwartym i hojnym, nawet promując na dłuższą metę interesy obu stron.”6
Cnotliwy ton Ameryki - czasami tak irytujący cudzoziemców - odzwierciedlał fakt, że Ameryka w rzeczywistości zbuntowała się nie tyle przeciw prawnym Dowiązaniom z.e stan/m krai^m m rinw-m: